czwartek, 8 listopada 2012

Halo, halo! Tu Londyn!


Chyba każda z nas ma takie miejsce, jeśli do którego by się przeprowadziła, na pewno czułaby się tam jak w domu. Dla mnie tym miejscem jest stolica Wielkiej Brytanii. Szczęście (i Mama) sprawiło, że byłam tam dwa razy (nie licząc przejazdów). 


Piszę o tym z kilku powodów. Po pierwsze, bo mój Mąż właśnie stamtąd wrócił (fuksiarz!). Po drugie, bo jest jesień. A zawsze jesienią (czyli jak pada deszcz, jest chłodno, a nad ziemią zalega mgła...) dopada mnie takie dziwne coś. To nie chandra, to nie depresja. Ja uwielbiam ten stan, jestem wtedy taka.... hm... bardziej świadoma. Jakbym wierzyła w takie cuda, jak aura, to mogłabym powiedzieć, że moja przybiera wtedy postać gęstej, mlecznej mgły. We mgle nic nie widać. A co się dzieje, jak tracimy wzrok, choćby częściowo? Wyostrzają się inne zmysły. Wtedy każdy bodziec – podmuch wiatru, zapach deszczu, odczuwam dziesięć razy mocniej. Taki impuls wystarczy, by nastąpiło  swoiste zagięcie czasoprzestrzeni i przenoszę się w miejsce z moich marzeń. Miejsce, którym Londyn mógłby być („spójrz na mnie,  spójrz na niego i jeszcze raz na mnie...”). Nie Paryż, Nowy Jork, nawet nie Nowy Orlean. Londyn. Nie wiem, co mnie tak bardzo urzeka w tym mieście. Może jego wielokulturowość... ale które wielkie miasto nie jest dziś wielokulturowe? Może to ta atmosfera, żywcem wyjęta z Sherlocka Holmesa i Sweeney'a Todda... Tak, to może być to.


Wielu ludzi dziwi mi się, kiedy mówię, że lubię kiedy pada deszcz, kiedy jest mgła, albo kiedy mocno wieje. A taka pogoda jest chyba jednym z najbardziej charakterystycznych elementów Londynu. Jeśli miałabym okazję zamieszkać tam na choćby miesiąc, zrobiłabym to bez wahania. Nie wiem, czy tyle by starczyło, by zwiedzić miejsca, o których marzę – Camden, Soho, Portobello, Highgate, czy mnożące się wszędzie muzea i galerie, ale możliwość dotknięcia tego świata jest niesamowicie pociągająca.


Kiedy pojechałam tam po raz pierwszy, z Mamą, przyjaciółką i jej chłopakiem, musieliśmy zobaczyć Picadilly, pałac Bukingham, Big Bena, British Museum i Oko Londynu, wiecie, te stałe punkty na mapie turystycznej. Podobnie było za drugim razem, bo wtedy pojechałam tam z Mężem i chciałam zaczarować te wszystkie miejsca, w których byłam, by stały się „naszymi miejscami”, żebym we wspomnieniach widziała nas tam razem. Ale nie można zwiedzić Londynu w jeden dzień... ba! Jednego dnia by mi nie starczyło, gdybym chciała obejrzeć wszystko dokładnie w British Museum! W każdym razie obowiązkowe rzeczy z listy mamy odhaczone.


Tylko, że mnie ciągnie ten drugi Londyn, skryty pod płaszczykiem komercji, te ciemne uliczki, pełne staroci sklepiki i małe księgarnie, te dzielnice, w których świat stanął w miejscu, te wiktoriańskie cmentarze, będąc na których wcale nie tak trudno uwierzyć, że duchy, wampiry i inne stworzenia nocy istnieją naprawdę.  Trzeba mnie było wiedzieć, kiedy szłam Baker Street, wpatrując się we wszystkie detale niczym Watson! Za każdym budynkiem, pod każdą fasadą i w każdej budce telefonicznej oczyma wyobraźni widziałam mój ukochany, drugi Londyn. I czekałam tylko, aż pojawi się jakiś chochlik-przewodnik, skinie na mnie ręką w zachęcającym do podróży geście i pokaże mi te wszystkie zaułki i zakamarki... Swoją drogą, czy nie ciekawi Was perspektywa pojawienia się 1 wrześnie na dworcu King's Cross w celu sprawdzenia, czy nie odjeżdża czasem pociąg do Hogwartu?


Ale jest jedno, czego się boję w związku z Londynem. Boję się, że Londyn z moich wyobrażeń istnieje tylko w mojej głowie, że jest fantasmagoryjną, romantyczną imaginacją, zlepkiem obrazów wyczytanych w książkach i obejrzanych w filmach... I nie wiem, czy wolałabym zobaczyć to na własne oczy, czy pozostać w świecie marzeń...

Po tych refleksjach przyszedł czas, by się pochwalić. Oto prezenty, które przywiózł mi mój Ukochany ze swojej dwudniowej wycieczki (takich łyżeczek mam już kilka, może doczekają się wreszcie swojej półeczki i  należnej w kuchni ekspozycji...):




Mam nadzieję, że następnym razem pojedziemy do Londynu już we trójkę. I znowu odkryjemy to miasto na nowo. 

Pozdrawiam Was cieplutko i obiecuję, że następnym razem będzie już tylko rękodzielniczo (bo łapki mnie świerzbią i majstruję cuda całymi dniami).

16 komentarzy:

  1. Urzekł mnie po prostu twój wpis :)
    Ja trochę przez przypadek mam Londyn w kuchni z lodówką jak budka telefoniczna :P
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczne zdjęcia i prezenty:)Ja niestety nigdy nie byłam w Londynie, może kiedyś...Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Kobieto, jak ty piszesz! Zaczytałam się i nagle....koniec. Szkoda, bo tak fajnie się czytało. Ja chcę jeszcze, proszę, proszę... Fantastycznie, że tak kochasz to miasto. Ja pokochałam w taki sposób Barcelonę i Pragę. Już mnie skręca, bo myślę o tym, żeby w tym roku Święta Bożego Narodzenia spędzić z rodzinką w Pradze. Muszę się nad tym zastanowić bardzo poważnie. A Ciebie moja droga pozdrawiam cieplutko i ściskam mocno:-) Buźka:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. moim miastem jest Wiedeń... za nim urodziła się Emi bywałam tak bardzo często ... ehhh te flomarki, lody bananowe na wagę - tęsknię


    :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Pięknie opisałaś swoje zauroczenie Londynem, które wynika z Twoich doznań i miłości do pewnej nostalgii.Myślę,że ta miłość do Londynu to tylko tak z okazjonalnych pobytów w tym mieście, rzeczywistość byłaby zupełnie inna.Jestem Twoim przeciwieństwem,lubię słońce, ciepło i widziałabym się jak już to na południu Europy ale tylko w malutkich miasteczkach.Jak dobrze,że ludzie są różni,jak wiele doznań i odczuć możemy w sobie odnaleźć, odczuć tak pięknie opisanych przez Cibie.Pozdrawiam i przesyłam buziaki

    OdpowiedzUsuń
  6. ale z Ciebie romantyczka:)
    jak kiedys nadjedzie moment, że się wybiorę to z pewnością wrócę do tego posta albo napiszę do Ciebie bo pięknie opowiadasz i czarujesz tym miejscem, musze pamiętac tylko żeby to była jesień kiedy będziesz w dziwnym stanie usienienia i uwielbienia mgłą:)
    łyżeczka super, fajniemieć taki oryginalny komplecik.
    czekam na posta rękodzielniczego:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie byłam w Londynie i nie znam klimatu tego miasta. Widać , że na tobie zrobiło ogromne wrażenie.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny ten Londyn w wersji B&W, niegdy ie bylam, ale oprocz standartow do zwiedzania ja tez bym chciala zobaczyc inny jego charakter, moze nawet bardziej :) Zycze wycieszki w trojeczke :) sciskam

    OdpowiedzUsuń
  9. o więcej takich wpisów po proszę! ja również kocham Londyn na filmach bo nigdy nie byłam niestety ale ten akcent...mmm

    OdpowiedzUsuń
  10. nigdy niestety nie dane mi było być w Londynie...ale myślę, że w przyszłości może się uda:) a Ty pewnie wrócisz tam nie raz mając tam mamę:)) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajny post :) Świetne zdjęcia :) Faktycznie peron 9 i 3/4 szalenie by mnie ciekawił :)) Ja tak lubię Paryż :) Jakoś szczególnie się tam czuję :) Może to nasze poprzednie wcielenia tęsknią? Pozdrawiam D.

    OdpowiedzUsuń
  12. tak się składa,że też uwielbiam Londyn:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Bardzo klimatyczny Twój opis:) Pamiętam, jak kiedyś Marcin Kydryński tłumaczył w swojej audycji różnice między słowem "foggy" a "misty" - tu chyba bardziej pasuje właśnie "misty". A tak by the way... dog in the fog;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Pięknie napisane,ze znajomością tematu i od serca.Zazdroszczę Ci dobrego samopoczucia jesienią bo ja niestety dryfuję w stronę deprechy.Zwiedziłam część zabytków o których piszesz,ale też mnie ciągnie w stronę ciemnych uliczek.Miłe pamiątki,ciekawe kiedy powstanie półeczka?Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja nigdy jeszcze w Londynie nie byłam. Ale kusisz swoim opisem ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. O tak, kusisz. Opis z nutką nostalgii...i piękne zdjęcia.
    Życzę Ci odwiedzenia tych pozostałych pięknych miejsc :) Z Maleńką nie będzie to aż tak proste, bo to już będzie prawdziwa wyprawa ;) ale z pewnością warto :)
    pozdrawiam cieplutko
    M.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :)