piątek, 29 lipca 2016

Achillea millefolium

Chodząc na spacery, do sklepu, czy pracy na pewno widzicie trawniki usiane białymi, drobnymi kwiatkami, zebranymi w piękne kwiatostany. Prosta, ascetyczna niemal forma tej rośliny jest sprzeczna w porównaniu z jej zastosowaniem. Mowa o krwawniku pospolitym. To zioło, często uznawane za chwast, działa przeciwbakteryjnie, żółciotwórczo, przeciwzapalnie, bakteriostatycznie. Stosowany jest jest na brak apetytu, wzdęcia, niestrawność, zewnętrznie w stanach zapalnych skóry i błon śluzowych lub jako środek przyspieszający gojenie się ran. Szczegółowo o tej wspaniałej roślinie możecie poczytać TU. Jeśli wierzyć w jego znaczenie magiczne,  wpływa także ochronnie, wspomaga świadomość, chroni dom i otoczenie. Jeśli Was ten aspekt zaciekawił, to zajrzyjcie TUTAJ. Ja do tego podchodzę sceptycznie, ale bardzo mnie interesuje inny wymiar ziołolecznictwa. Głównie ze względów poznawczych, że tak powiem antropologiczno-kulturowych. 



Codziennie jesteśmy z Łucją na dworze, a plac zabaw tuż obok naszego bloku jest po prostu przykryty kocem z krwawnika. Dwa dni temu zabrałyśmy więc na spacer koc, koszyk oraz nożyczki. To była wspaniała, wspólna zabawa - zbieranie kwiatków. Po powrocie do domu zrobiłam z drutu okrąg - bazę do wianka. Następnie powiązałam kwiatki w maleńkie bukieciki i przymocowałam je sznurkiem do podstawy. Dodałam lnianą kokardę. Nie jestem wirtuozem plecenia wianków, więc dzieło wyszło trochę koślawe i o niezbyt regularnej formie, ale i tak jestem zadowolona. Wisi sobie teraz przy lustrze w przedpokoju. 



Tymczasem jutro skoro świt wyjeżdżamy na długo oczekiwany urlop. Mam nadzieję, że wypoczniemy w Bieszczadach. Oczywiście Łucja jest przekonana, że spotkamy wilka i niedźwiedzia. Ja liczę jedynie na dobrą pogodę i spokój. Do domu wrócimy w następną niedzielę, więc oczekujcie obszernej fotorelacji. 


niedziela, 24 lipca 2016

Toaletka dla małej damy

Jakiś czas temu mama naszej kochanej Jagódki (dla niewtajemniczonych Jagoda to chrześnica/bratanica mojego Męża i rówieśniczka Łucji) poprosiła mnie o wykonanie toaletki dla swojej córeczki. Mebel miał wyglądać podobnie do kuchenki Łucji. Kiedyś już coś podobnego robiłam, więc oczywiście się zgodziłam. Problemem okazał się odpowiedni taboret do przeróbki. Razu pewnego Marta znalazła na portalu aukcyjnym szafkę nocną, która byłaby idealna, ale niestety ktoś sprzątnął jej sprzed nosa ofertę. Innym razem przeglądając ogłoszenia natrafiłam na podobną szafkę. Sosnowa, z szufladą. Kiedy Mąż mi ją przywiózł, okazało się, że jest trochę większa, niż wyglądało to na zdjęciach, ale przecież lubię wyzwania. Mebel musiał oczywiście odstać swoje w przedpokoju, ale zaczął mnie już denerwować, więc wzięłam się za przeróbkę. Na pierwszy ogień poszła korekta szuflady, bo strasznie się zacinała i nie chciała otwierać. Potem trzeba było dorobić (wyciąć i przymocować) "tył". Na tym etapie przyszłą toaletką zajął się mój Mąż, bo ja oczywiście nie ruszam urządzeń elektrycznych. Lubię je, ale bez wzajemności...  Jak już konstrukcja była gotowa, zajęłam się matowieniem i malowaniem. Dwa dni, dwie warstwy, malowanie dekoracji i mebel prawie gotowy. Okazało się jednak, że szuflada znów sprawia kłopoty i nie chce się domknąć. Z braku Męża pod ręką zeszłam do piwnicy po zapomniane narzędzie - hebel. Kilka pociągnięć i szuflada została zdyscyplinowana. Dodałam oczywiście lustro i kilka wieszaczków na koraliki, czy inne drobiazgi. Wyobraźcie sobie, że jak pojechaliśmy zawieźć mebelek nowej właścicielce i Michał wyjął tą toaletkę z bagażnika, to Jagódka rzuciła się na nią i przytuliła. Od razu ustawiliśmy ją w pokoju dziewczynki. Cyknęłam kilka fotek, ale było to dość trudne, bo wkoło biegała rozkrzyczana gromadka. Mam nadzieję, że wszystko dobrze widać. 






A tu przed metamorfozą.


Miłego tygodnia Wam życzę! 


piątek, 15 lipca 2016

Kartkowy piątek

Na początek zaznaczę, że nie rozpisuję się na temat wydarzeń we Francji. Nie dziś. Dziś brakuje mi słów. Możemy jedynie modlić się za Ofiary i ich Rodziny.

Wiem, że to małostkowe, by zaraz po takich słowach przechodzić do normalności, ale to celowe działanie z mojej strony. Nie można być obojętnym wobec tragedii, ale też nie możemy poddać się terrorowi. Oczywiście wpis na blogu niczego nie zmieni. Ale chcę myśleć, że ja się nie poddaję. 

Bez zbędnego komentarza, oto karteczki, które zrobiłam w ostatnim czasie  na różne okazje:



Dla Mamy Koleżanki, która przechodziła na emeryturę. Świeżutka Emerytka
lubi jeździć na rowerze, czytać polską klasykę i romanse, robić na drutach. Pracowała jako przedszkolanka. 

Na ślub, gdzie Młoda Para lubi podróżować. Ona ma dwie córeczki,
lubi rasta klimaty i etno. On jest policjantem i judoką. Widać, że tam jest łapacz snów?

Klasyczna, ślubna

Dla Koleżanki na urodziny. 

Dla Instruktora kursu komputerowego dla Seniorów. 


Pozdrawiam Was serdecznie! Miłego, słonecznego weekendu Wam życzę!

piątek, 8 lipca 2016

Różności z okazji 400 posta

Długo zastanawiałam się, co Wam dziś pokazać, ale w związku z tym, że to mój 400 post na blogu, będzie wszystko. Czyli rozmaitości. Sama nie wiem, od czego zacząć. Może najświeższe torby zrobione z użyciem pasteli do tkanin... 
Moja zdolna córka wygrała kredki, którymi można rysować na materiale w konkursie z okazji dnia dziecka organizowanym w jednym z naszych kin. Oprócz tego w paczce było jeszcze mnóstwo innych rzeczy, jak np. kosmetyki firmy Ziaja o zapachu coca-coli, zrobione specjalnie z myślą o dzieciach. Na prawdę są super (a zaznaczę, że Łucja ma azs). Ale wracam do tematu - pastele firmy Pentel to ziszczenie moich marzeń. Oczywiście pierwszą rzecz zrobiłam dla Łucji, ale jest jeszcze nie skończona. Pokażę ją innym razem. Dziś dla siebie zrobiłam natomiast dwie torby (mojej przyjaciółce Maricie dziękuję za wspaniały materiał do pracy w postaci lnianych toreb na zakupy - jak Ty zawsze wiesz, co mi akurat potrzebne!). 
Pierwsza jest banalnie prosta w wykonaniu. Naniosłam na nią napis, który niejednokrotnie śmieszył mnie w internecie: "Boże spraw, żebym kupiła tylko to, po co przyszłam". Od dawna chciałam taką mieć! Druga torba wymagała już trochę więcej pracy. Najpierw naniosłam wzór smoka (stylistyka oczywiście mocno nordycka) za pomocą kalki. Następnie poprawiłam wzór dołączonym do zestawu cienkopisem. Potem wypełniłam kontury kolorem. Zwieńczeniem pracy jest utrwalenie wzoru za pomocą żelazka. Pamiętać należy, by prasować go przez kartkę papieru. O trwałości jeszcze nie mogę się wypowiedzieć. Dam Wam znać po praniu.  






Kolejna rzecz, którą chciałam Wam pokazać, to wspaniałe naklejki, po których można pisać kredą. Dostałam zestaw od mojej kochanej Siostry. Służą mi one do oklejania pojemników na żywność. Prosty i efektowny recykling, Pisząc te słowa wpadłam też na pomysł, że możemy z Łucją opisać jej pojemniki z zabawkami. Przy okazji pouczymy się literek... 



W przedpokoju także zmiany. Już jakiś czas temu przemalowałam ściany z kakaowego na szary (odcień "islandzka zatoka" firmy Luxens). Gdybyście zastanawiali się nad dziwną fakturą ścian, to spieszę z wyjaśnieniem - poprzedni właściciele wykleili je korkiem. Nie chcieliśmy męczyć się z odrywaniem go. Poza tym tuż za ścianą jest winda, a korek wspaniale wygłusza hałasy. Zrezygnowałam z mojej galeryjki, która mocno mi się znudziła. Zamiast niej zaprojektowałam półkę. Na niej znalazły się rzeczy, które praktycznie zrobiłam sama - dwa świeczniki z nogi od starej lampy, obrazek ważki z nasion klonu, obrazek z pamiątkami z Norwegii, czy wreszcie wyrzeźbiony (choć to zbyt górnolotne słowo) w korze wizerunek leśnego dziadka. Do tego domek z napisem od Ani i stojak z wiewiórką, znowu od Karoli. 



Oprócz tego swoje miejsce znalazł wreszcie wieszak na klucze w kształcie... klucza. Mosiężny, ciężki, zakupiony za całego funta w czasie świątecznej wyprawy do Anglii. 


Ah, no i jeszcze upolowana za 10 zł na giełdzie staroci lampa nad drzwiami. Zamontował mi ją mój kochany Szwagier, Jacek. Szukam teraz czegoś w podobnym stylu, żeby zmienić kompletnie nie pasujący do reszty żyrandol. Czekam też na przypływ gotówki, żeby kupić farbę kredową. Planuję przemalować regały z książkami i drzwi. Na biało oczywiście. Że też zawsze jest coś ważniejszego do kupienia... 



Na koniec smaczek - urodzinowy prezent od Ani. Wiecie, że ona zawsze robi bajeczne prezenty! Tym razem dostałam od niej wspaniały plakat do kuchni (niech no ja się wezmę za jej remont!), Do tego urocze stempelki, śliczny notes do zapisywania inspiracji i pomysłów, drewniany wieszak i anielskie skrzydła, które czekają na przypływ weny (choć może je zostawię w stanie surowym). Był jeszcze plakat klaty jakiegoś przystojniaka, na który mój Mąż zareagował pytaniem: "Skąd ta Ania miała moje zdjęcie?"



Tak jakoś wyszło, że wspomniałam dziś o całej masie wspaniałych ludzi, bez których ten blog by nie istniał, a moja praca nie byłaby tak urozmaicona. W ogóle tego bloga nie było by bez Was, moich Czytelników. Dziękuję, że jesteście, nawet jak mnie nie ma. 400 postów... prawie 5 lat... Szmat czasu. Dziękuję! Mam nadzieję, że będzie kolejnych 100, 200 i więcej wpisów. Może uda mi się kogoś z Was zainspirować. Może uda mi się kogoś z Was oderwać na chwilę od rzeczywistości i swoją pracą sprawić, by na czyjejś twarzy zagościł uśmiech. Jeśli pojawi się choćby jeden, to będę wiedziała, że warto! Do zobaczenia następnym razem!