wtorek, 25 lutego 2014

Miejsce w duszy


A może nie w duszy, tylko w głuszy? Wychowałam się w takim i co raz częściej wracam tam myślami i sercem. Tęskno mi za hipnotyzującym śpiewem ptaków, za szumem wiatru w kominie i za trzaskającym w piecu drewnem… Może to ten wiek, kiedy człowiek pragnie od życia czegoś więcej, niż 50m2 w bloku? A może to po prostu wpływ książek, które ostatnio czytałam? Pisałam już kiedyś, że uwielbiam szwedzkie kryminały. Jak tylko wpadło mi w oczy (a może uszy, nie pamiętam) nazwisko Asa Larson postanowiłam sięgnąć po jej książki. Wpadłam, zakochałam się, rozpłynęłam w świecie wyimaginowanych podróży na północ Szwecji! Bardzo podoba mi się sposób narracji – urywany, pełen retrospekcji, kształtujący szeroki obraz bohaterów. Akcja powieści rozgrywa się w Kirunie, mieście na północy Szwecji oraz w okolicach. Większość ludzi żyje tam ciągle w zgodzie z naturą i jej rytmem. Ogólnie pojęta kultura zachodu miesza się tam z kulturą rdzennej lapońskiej ludności – Samów. W wystroju wnętrz dominują gałgankowe dywaniki utkane własnoręcznie przez panie domu i chyba każdy ma u siebie saunę, jakże inną od tych, do widoku których my jesteśmy przyzwyczajeni. Losy bohaterki, młodej i zdolnej prawniczki, schodzą czasami na dalszy plan. Po przeczytaniu dwóch części przestałam się nawet usilnie zastanawiać kto zabił, bo zakończenie i tak okazywało się zaskakujące. Bo przecież nie sztuka podejrzewać każdego, a potem powiedzieć, no tak, wiedziałam, że to on. Po prostu wolałam się skupić na opisach lasów i jezior, zorzy polarnej, czy tradycyjnej szwedzkiej kuchni. Bo czy nie chcielibyście spróbować zrzynków z renifera, brusznicy, czy kiszki norlandzkiej (cokolwiek u licha to jest!)… Powzięłam też poważny zamiar – tego lata nazbieram całe mnóstwo czerwonych borówek i zrobię z nich przetwory. Koniecznie muszę spróbować podać z nimi mięso i drożdżówki. I tak sobie myślę, czy nie cudownie byłoby te konfitury robić we własnym, drewnianym domku, pomalowanym na bordowo, z białymi okiennicami, na opalanej drewnem kuchni? Czy nie cudownie by było zasypiać, choćby w weekendy, słuchając ciszy za oknem, no, ewentualnie pohukiwań sowy? Trzymajcie za nas kciuki! Może nam się uda spełnić to spontaniczne i targające duszą marzenie!
(wszystkie zdjęcia przedstawiają okolice mojego rodzinnego domu).
















niedziela, 23 lutego 2014

Drugie życie Melanii


Pamiętacie może krowy na wypasie? To moje pierwsze maskotki. Co prawda były wcześniej króliki, ale to było tak dawno… A ostatnio w rodzinnym domu znalazłam maskotki, które szyłam jako dziecko. No dobrze, krowy to moje pierwsze maskotki z polaru :D A Melania to pierwsza uszyta przeze mnie krowa. Jej właścicielką jest oczywiście Łucja. I jak na właścicielkę przystało, Melanię ślini, całuje, przytula, szoruje nią podłogę, rzuca, a ostatnio – w przypływie natchnienia – wozi w wózeczku. Nie zdziwicie się zatem, że Melania trochę ucierpiała, straciła oczy, tu i ówdzie wychodziły jej wnętrzności. Nie mówiąc już o tym jaka była brudna. Wyprałam ją więc razem ze wszystkimi maskotkami i odłożyłam na rekonwalescencję do koszyka. A to naprawiłam jej oczka, a to przeszyłam rogi w inne miejsce. W końcu doczekała się też nowych spodni – wygodniejszych i weselszych. Wisienką na torcie były trampki. Aż trudno mi uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno temu nosiła je Łucja. Tak oto rozpoczyna się nowe życie Melanii. Aż do następnego rozprucia, prania, wybebeszenia…






czwartek, 20 lutego 2014

Piratka?


Czy jest w ogóle określenie na dziewczynę-pirata? No jest! Oczywiście! Na dziewczyny-piratów można mówić „Łucja”! :D Dzieciaczki w żłobku miały dziś bal przebierańców i moja Córcia była przebrana właśnie za pirata. Stroju jednak nie zrobiłam sama – przysłała go nam kochana Babcia Grażynka. Upolowała w TKMaxxx. Łucja wyglądała w nim naprawdę uroczo i zdecydowanie zgodnie ze swoim charakterkiem.


A co to był za bal! Ile księżniczek (wśród nich nasza Jagódka w cudownej różowej sukience)! Ilu zacnych kawalerów! A pomysłowość rodziców nie zna granic. Gdybym miała dziś przyznawać nagrody, takie moje, bardzo subiektywne, to zwyciężyłby chłopiec przebrany za pająka. Odwłok miał zrobiony z czarnych rajstop, na których wymalowany był charakterystyczny krzyżak, nogawki stały się odnóżami. Wyglądało to po prostu genialnie! W ogóle cała impreza, dzieci biegające i tańczące, każde po swojemu…  Było wspaniale. Dzieci pewnie zapomną, ale dla mnie jako matki to coś cudownego, nieopisanego! Jak Lucek będzie mówił wierszyki na akademiach, to chyba z emocji zawału dostanę :D
A teraz kolejna emocjonalna sprawa: życzenia urodzinowe dla mojej Siostry. Najlepsze życzenia pod słońcem pokonujące każdą odległość!


Mam nadzieję, że wybaczycie mi dziś tą totalną prywatę :) Sentymentalna się robię i chciałam się dziś z Wami podzielić odrobiną mojego szczęscia. 
Dobrej nocy Wam życzę!

wtorek, 18 lutego 2014

Nie jestem chamska... :D


Wiecie, że lubię sobie czasem machnąć jakąś fajną koszulkę. Mniej lub bardziej nadają się one do noszenia publicznie, ale radochę mam z nich ogromną. Na zszywka.pl znalazłam już jakiś czas temu super pomysł - Mała Mi z genialnym tekstem. Kupiłam więc papier, kupiłam t-shirt, no i poszłam wydrukować. W trakcie koleś się skapnął, że powinien to zrobić w odbiciu lustrzanym... Ja też zapomniałam mu powiedzieć. Niestety miałam tylko jedną kartkę, bo to dość drogi interes. Nic, mówię, wrócę do domu, wpasuję napis tak, żeby się zmieścił i wydrukuję u siebie, bo to juz bez kolorów. Wracam, siadam, robię. Wyszło super. Chcę drukować, Wciskam - coś nie tak. Plik mi wcięło! Nie wiem, jak to zrobiłam! Szukam ze łzami w oczach, pod stołem Łucja się plącze, Michał wściekły na sam fakt, że ja się wściekam... No nic, skanuję to, co mi koleś wydrukował. W międzyczasie Michał mi mówi, że przecież mamy kolorowy tusz (no świetnie!) i mogłam drukować w domu. Oczywiście skala skanu nie ta... No to nic, robię na oko. Zrobiłam. Patrzymy, oglądamy. Będzie ok. Drukuję. Nie patrzę (oby było ok, oby było ok, oby było ok). K...! Nie jest! Papier do góry nogami wsadziłam. Normalnie szlag mnie zaraz trafi na miejscu! Nadrukowało się częściowo na tych "złych" napisach. A że jestem uparta i nie zrażam się niepowodzeniami, to wzięłam nożyczki i delikatnie zaczęłam wycinać literki. Dobrze, że obrazek nie musiał być w lustrzanym odbiciu... Myślę sobie, naprasuję na piżamę jakąś... Ale komisyjnie stwierdziliśmy z Michałem, że nie jest źle i mogę spróbować na normalnej koszulce. Pracuję, modlę się, zdejmuję papierek... Mega! Super! Prawie nie widać, że coś jest nie tak :) A radość jaka, że po takich ekscesach wszystko się udało! Eh... ile to się człowiek namęczy, zanim umrze... No dobra, oto koszulka:




Ciuszek powstał jakiś czas temu, a w minioną niedzielę zrobiłam sobie jeszcze bluzę. Dostałam kiedyś od Teściowej (a jej szafy są przepastne i pełne dziwów) starą bluzę po jej synach. Chciałam koszulki na jakieś plecionki, wpadło i to żółte, bezkształtne coś:


Wycięłam co się dało, naszyłam łaty na łokcie, podwinęłam rękawy i gotowe. Cieplutka bluza jak znalazł. Ostatnio ubrania z dresowych tkanin są bardzo modne, więc chyba jestem modna :D Bliza idealnie nadaje się do noszenia ze skinny jeans lub jest po prostu świetnym ocieplaczem wieczorową porą.




To by było na tyle dziś wieczorem. Mam nadzieję, że moje nowe-stare ciuszki spodobają się Wam i może będą dla kogoś inspiracją… Marzy mi się, co? 
Dobrej nocy!

sobota, 15 lutego 2014

Wyniki candy


Witam Was serdecznie! Nadszedł dzień, w którym Lisa zyska nowy dom, a jedna z osób, które się zgłosiły – fajną towarzyszkę.


Trochę mnie zaskoczyła mała liczba chętnych, ale jak popatrzałam na inne konkursy, w których do wygrania była lalka, to zrozumiałam, że to nie przez wątpliwą urodę blondyny w papilotach. Oczywiście Lisa pojedzie do nowej właścicielki w jakimś słodkim towarzystwie.
A teraz relacja z losowania. Pomagała mi oczywiście Łucja:





Walentynkowe candy w bluszczem oplątane wygrała:


Brujita

Serdecznie gratulujemy i czekamy na adres do wysyłki!
Miłej niedzieli i cudownie pozytywnych, olimpijskich emocji dziś wieczorem Wam życzę!

środa, 12 lutego 2014

Odrobina różu nie zaszkodzi


W związku z tym, że jestem ostatnio mocno niedomagająca, dziś będzie króciutko i bardzo praktycznie. Chyba każda z nas miała kiedyś problem, o którym chciałam napisać – pokruszony puder w kamieniu lub róż. Nie ważne, czy pudełeczko spadło nam na podłogę, kiedy rano próbowałyśmy zamaskować nieprzespaną (z różnych względów) noc, czy może zostały nam same resztki, a do pierwszego jeszcze dwa tygodnie… Ja miałam ostatnio tą drugą sytuację. A że gdzieś kiedyś wpadł mi w oko pomysł na takie właśnie sytuacje, postanowiłam więc go wypróbować. Chodzi po prostu o to, żeby rozdrobnić jak najbardziej resztki pudru, czy różu, dodać spirytus salicylowy, dokładnie wymieszać, przełożyć do opakowania i zostawić do „ostygnięcia”. Alkohol odparuje, a nam zostanie skamieniały kosmetyk! Dodam tylko, ż wykorzystałam pozostałości różu z dwóch opakowań.
Szczegóły na fotkach:





Mój róż służy mi w dalszym ciągu, pierwszy minął, a i do następnego starczy. Myślę, że warto wykorzystywać kosmetyki do końca, zwłaszcza kiedy lubimy takie z górnej półki… Czysty zysk może to nie jest, ale za to oszczędność jak się patrzy. Tylko ile z tych oszczędności trafi na konto?


sobota, 8 lutego 2014

Weekendowe słodkości

Dziś coś dla weekendowych smakoszy słodkości – sernik pomarańczowy z białą czekoladą. Przepis znalazłam buszując po necie, o TUTAJ. Z lubością zabrałam się za pieczenie. Poniżej fotki z moich kulinarnych poczynań.















Mmmmm, wyobrażacie już to sobie? Niedzielne popołudnie, kawka, serniczek i błogi spokój? Eh, daję sobie jakieś 3 sekundy. Tyle zajmie Łucji wykrzyknięcie „mama!” i przybiegnięcie z drugiego końca mieszkania… :D A wtedy serniczek zjemy razem. I będzie to cudowniejsze niż jakakolwiek chwila spokoju! Pozdrawiam Was ciepluteńko i ściskam mocniachno w ten słoneczny dzień!

środa, 5 lutego 2014

Ala ma kota



Byliśmy ostatnio u naszych przyjaciół, którzy mają 3-letnią córeczkę o imieniu Alicja. Od dawna planowałam uszyć dla niej maskotkę. Padło na królika. Nawet już miałam formę. Okazało się jednak, że Ala woli kotki. No więc kiedy razu pewnego przeglądałam zszywkę.pl i natknęłam się na urocze kociątko, wiedziałam, że uszyję takie dla Alci. W końcu już od przedszkola uczą, że Ala ma kota. 




A królik? Królik nie ucieknie :D
Pozdrawiam Was cieplutko!

niedziela, 2 lutego 2014

Mężczyzna, który umiał przyrządzać pstrąga.

Hej-hej!
Chyba jeszcze nigdy nie zamieszczałam posta tak wcześnie… Łucja wojuje już od czwartej i wreszcie wstałyśmy i przyszłyśmy na bajki, żeby Michał sobie pospał. To właśnie o moim cudownym Mężu będzie dzisiejszy wpis. A raczej o tym, jak tydzień temu przygotował i zaserwował ryby – pstrąga i szczupaka. Muszę zaznaczyć, że także wszystkie zdjęcia są jego autorstwa (no, może poza jednym; kilka pierwszych z komórki, stąd jakość).


Dla tych, którzy chcieliby zrobić fantastyczną rybę podajemy przepis:
Potrzebne będą:
- ryby, sól, pieprz, przyprawy (podobno sekretny skład, podejrzewam jednak, że po prostu na słoiczkach nie było nazw :D), cytryna, koperek, czosnek, masło, folia aluminiowa, śmietana 18%, łyżka majonezu.

1. Jeśli ryby nie wymagają dodatkowego czyszczenia, myjemy je i osuszamy papierowym ręcznikiem


2. Solimy i przyprawiamy pieprzem i innymi przyprawami, w zasadzie, co kto lubi.


3. Skrapiamy ryby cytryną, zawijamy folią i wstawiamy na godzinkę do lodówki



4. W tym czasie ugniatamy miękkie masło ze zgniecionym ząbkiem czosnku i posiekanym koperkiem.



5. Masełkiem faszerujemy ryby, zawijamy w folię i wkładamy w naczyniu żaroodpornym na 22 minuty do piekarnika rozgrzanego do 200 st. Celsjusza.



6. Przygotowujemy sos – śmietanę (ok. pół szklanki) mieszamy z majonezem, koperkiem, czosnkiem, solą i świeżo zmielonym pieprzem. Możemy przygotować sałatę, czy inne dodatki.
7. Wyciągamy rybki, odwijamy z folii i układamy na talerzu



Smacznego!

Dodam jeszcze tylko, że Michał w trakcie swoich wojaży po Norwegii nauczył się tak „rozbierać” rybę, żeby w kilku dosłownie ruchach pozbyć się ości – dla mnie to wciąż umiejętność czarno-magiczna. Ze szczupakiem się to jednak nie udało, bo jest to ryba bardzo oścista. No i w ogóle szczupak był jakiś taki… mulisty, mimo że z dobrej i sprawdzonej hodowli. Może po prostu taki ma smak. Pstrąg za to był genialny, wyśmienity i generalnie bajeczny (a musicie wiedzieć, że za rybami, to ja zasadniczo nie przepadam…)

Miłej i smacznej niedzieli Wam życzę!