środa, 18 kwietnia 2012

O zimnych nóżkach małych cielaczków i wegetariańskich gołąbkach słów kilka


W cyklu „retro gospodyni” pozostajemy w klimatach dość obrzydliwych. Tak się może zdać na początek, bo dziś nóżki cielęce…

Nóżki cielęce bardzo pedantycznie oczyścić, potem zagotować. Wodę odlać, wypłukać, a świeżą nastawić i już na dobre gotować z włoszczyzną i zielem angielskim, bobkowemi liśćmi, pieprzem i cebulą. Można dołożyć kawałek łoju. Rosół z tego należy zszumować, poczem gotować cztery godziny, t. j. aż mięso na nóżkach będzie zupełnie miękkie. Poczem ułożyć nóżki na desce, odłączyć i zmieszać z sosem sklarowanym białkami. Formę blaszaną zwilżyć wodą zimną i wlać w nią tę całą masę i odstawić na zimno. Gdy ostygnie wyjąć ją z formy, podać do nich ocet i oliwę. Smaczniejsza jest galaretka, gdy się do czterech nóżek cielęcych doda dwie wieprzowe i razem ugotuje.
„Uniwersalna książka kucharska” (wyd. Kurpisz S.A., Poznań 2003), s. 72.

Obiadki, które proponuje nam „Uniwersalna książka kucharska" na 18 kwietnia to:
Pomidorowa zupa z ryżem. Gulasz z kartoflami. Baranina pieczona z kwaszoną kapustą. Legumina z powidłami. Krupnik z perłówką. Ryż w kapuścianych liściach. Jabłka smażone cieście.
Tamże, s. 283.

Myślicie, że ten ryż w kapuścianych liściach, to mogą być wegetariańskie gołąbki? Mi na to wygląda. A co do legumin, to w następnych odcinkach z serii postaram się odszyfrować tą, skądinąd ciągutkową nazwę. 

Pozdrawiam wszystkich odwiedzających, komentujących to nawet po dwakroć i serdecznie dziękuję za Wasze miłe memu sercu opinie pod postem o kuchni. Bywajcie zacne Dziewoje!

sobota, 14 kwietnia 2012

Kuchenny lifting

Ano tylko lifting, nie żaden tam poważny remont… Przede wszystkim witam Was po kilku dniach nieobecności. To miło wrócić na to nasze wirtualne łono :D Dzięuję też serdecznie za wszystkie świąteczne życzenia!
Dziś wreszcie prezentuję Wam moją kuchnię, niewielką, bo zaledwie ok. 2x4 m. Ale jest – serce domu. Tak sobie popatrzałam na zdjęcia i widzę, że nie oddają one uroku tego pomieszczenia. Czekałam na ładne światło. Głupia nie pomyślałam, że nie da się zrobić dobrego zdjęcia okna, jak na dworze świeci słońce… Poza tym mamy starą kuchenkę, pewnie mój rocznik, starą lodówkę, która miała być tylko zastępstwem za naszą wymarzoną w kolorze inox, którą kupiliśmy na po przeprowadzce z Poznania, a służy nam już rok (ta inoxowa zepsuła się 2 miesiące po wyjściu gwarancji, jedna naprawa nic nie dała, na następną szkoda nam już było kasy, bo jeszcze jedna i moglibyśmy kupić nową lodówkę). Wmawiam sobie, że mam sprzęty retro :D 
Co do zmian, to przede wszystkim Mąż zeszlifował jedną ścianę, którą pokrywała boazeria i pomalował na biało (impregnatem koloryzującym Sadolin). Z resztą całą robotę odwalił mój Michał, bo ja nie byłam w stanie ruszyć się z łóżka… Nowy kolor zyskała też reszta ścian, wcześniej żółta. W oknie zawisła pasiasta, lniana zasłona upolowana na moją prośbę przez Teściową w sh. Niestety pomysł z belkami nie wypalił (nieoczekiwane wydatki sprowadziły mnie na ziemię). Lifting jednak jest. Kuchnia wygląda na większą, a przede wszystkim jest jaśniejsza. No i mam moją biel i czerwone akcenty. Aha, no zegar też przemalowałam i półki i wiszący domek też.
Wybaczcie moją paplaninę, jakoś znowu nie najlepiej się czuję i nie mam weny do niczego, ale przecież obiecałam, że wrzucę fotki, więc zapraszam już poniżej. Miłego oglądania!









Do miłego zobaczenia! Następnym razem zaserwuję Wam jakiś miły przepisik z cylku "retro gospodyni".

piątek, 6 kwietnia 2012

Last, but not least!

Witajcie Kochani!

Ledwo żywa, aczkolwiek bardzo szczęśliwa piszę do Was z pieleszy mojego łoża. Jako, że święta już za progiem, a ja nie lubię zostawiać niedokończonych spraw, chciałam Wam dziś pokazać moje ostatnie jajca (policzyłam – zrobiłam ich w tym roku coś ok. 85 sztuk różnej wielkości, od 5 do 15 cm wysokości). Wiem, że miała być kuchnia, ale słonka ostatnio jak na lekarstwo, a chciałam, żeby zdjęcia były ładne.




Zużyłam na to dziadostwo 5 metrów tasiemki przy jajku 12 cm i chyba ze sto szpilek. Ale warto było, tak mi się zdaje. Chociażby dlatego, by się przekonać, że to zupełnie nie dla mnie :D Ale efekt, jak na pierwszy raz chyba w porządku, co nie?

Jako drugi prezentuję mój ostatni w tym roku stroik.



Znowu w kolorach bożonarodzeniowych, ale co tam. Musiałam wpakować tu dwa duże jajka i jedno maleńkie, zamiast jednego dużego i dwóch małych. Normalnie w moim mieście brakło jajków!

A teraz już gwóźdź programu w dzisiejszym wpisie. Panie i Panowie! Niniejszym przedstawiam zwycięską pisankę w konkursie „Pisanka Kaliska” organizowanym przez Biuro Promocji Miasta i Współpracy Międzynarodowej oraz Centrum Informacji Turystycznej Urzędu Miejskiego w Kaliszu:




Warunkiem uczestnictwa było wykorzystanie przy zdobieniu jajka motywu związanego z moim miastem. No więc wybrałam (z pomocą Męża) starą pocztówkę z ratuszem. Myślałam, że pomysł będzie trochę zbyt banalny, ale okazał się strzałem w dziesiątkę! Wiecie, jak się ucieszyłam, kiedy otrzymałam wczoraj telefon z Urzędu Miasta i zapytano mnie, czy wyrażam zgodę, żeby Prezydent złożył życzenia mieszkańcom miasta z moją pisankę w tle?! Nawet się nie spodziewałam takiego zaszczytu! Normalnie nie mogłam uwierzyć! I przyznać muszę, że to znowu sprawka mojego Męża, bo to on namówił mnie na udział w tym konkursie. Niestety nie mogłam być na wręczaniu nagród, ale największym wyróżnieniem jest chyba widok mojego jajca przy życzeniach wielkanocnych na stronie Urzędu Miasta. Oh, dobrze, nie chwalę się już więcej. 

Albo nie, jeszcze się pochwalę dekoracjami świątecznymi w moim domku. Szczerze mówiąc wyobrażałam je sobie zupełnie inaczej (może oprócz stroika z kurą), ale ogólnie to bieda z nędzą, w większości zeszłoroczne kurczaki i w ogóle wszystko było robione w pięć minut, w trakcie nawrotu dobrego samopoczucia. Zapraszam do oglądania. 











Przy okazji przypominam, że na inne moje jajco można głosować do północy u Małopolanek.

Życzę Wam wszystkim Wesołych Świąt, smacznego jajka, mokrego Dyngusa skąpanego w słońcu i damych radosnych chwil spędzonych z Najbliższymi!