środa, 25 marca 2015

Kartki z jajami

Dziś króciutko, bo remont pokoju Łucji w trakcie. Pomalowałam już dziś karnisz, ramki i inne drobiazgi. Na szlifowanie czeka stolik. Skaczę jak kozica nad kartonami. Mąż się śmieje, że możemy poczuć się tak, jakbyśmy mieszkali w kawalerce.  Oj, ciężko by było... W każdym razie między jednym myciem podłogi, a drugim zdążyłam ostatnio wykleić karteczki świąteczne. W tym roku wszystkie na jedną modłę - jajko z kwiatkami. Widziałam podobne na stylowi.pl. Bardzo mi się spodobały, a że akurat miałam takie bazy, to pomyślałam, że będzie fajnie. Wykonanie szybkie, łatwe i przyjemne... Przy okazji powstały też inne kartki, ale o tym potem. Na razie zapraszam do obejrzenia wielkanocnych karnetów. Niektóre z nich polecą do adresatów jeszcze w tym tygodniu, reszta w poniedziałek. Eh, święta... Żebyśmy się tylko wyrobili z tymi remontami...







czwartek, 19 marca 2015

Uciekające kurczaki

Uwaga! Ze strzeżonego ośrodka uciekły trzy szalone kurczaki. Przemieszczają się białym, trzykołowym rowerem z koszykiem. Do pojazdu przymocowały kwiaty i wstążki. Małe hipisy uprowadziły kilka jajek. Naoczni świadkowie twierdzą, że brawurowej ucieczce towarzyszyły okrzyki: "Make love, not omlette!" oraz "Free your eggs!". Śledczy zajmujący się sprawą mogą jedynie domniemywać, że kurczaki wyruszyły przywitać nadchodzącą wiosnę. Podkreślają jednak, że zbiegłe nieloty są bardzo niebezpieczne - samą swoją obecnością potrafią wywołać niekontrolowane napady wesołości, co tym bardziej utrudnia ich skuteczne ujęcie. Ostatni raz widziano je w jednym z okolicznych żłobków. Wszelkie informacje dotyczące aktualnego miejsca pobytu kurczaków prosimy podawać w komentarzach pod tym wpisem. 








poniedziałek, 16 marca 2015

Nie mam sił wymyślać rozsądnego tytułu...

Wybaczcie, że nie będę się rozpisywać, ale dochodzi północ, a ja mam za sobą imieninową kartkę, rowerowy stroik oraz ogromną górę prasowania i prania, a to wszystko w ciągu ostatnich trzech godzin. Chciałam tylko wspomnieć, że nadszedł najwyższy czas na pierwszy wpis wielkanocny i pierwsze ozdoby. Poczyniłam dwa eko-wianuszki. Posłużyły mi do tego małe jajka styropianowe (w ilościach hurtowych nadesłane w ubiegłym roku przez moją Mamę. Mamo, jeśli to czytasz - nie przysyłaj mi jajek w tym roku, proszę!). Do tego stara książka, klej, taśma dwustronnie klejąca, sznurek, serwetka z piórkami, kawałek drutu...  Zapraszam do obejrzenia fotek.








wtorek, 10 marca 2015

Kobiety są z Wenus

...a mężczyźni z Marsa. Podobno. O tym, jak różne spojrzenie mamy na wiele tematów, nawet tych najbardziej błahych, przekonujemy się każdego dnia. Dzięki temu nie nudzimy się ze sobą. Zawsze możemy też się przekomarzać, że niby ja nie, o w życiu, albo co ty mi tu chrzanisz. Różnice zdań mamy także przy wystroju wnętrz. Bo mój Mąż należy do tych, co lubią mieć swój wkład w zagospodarowanie przestrzeni osobistej. Do tej pory dyskutujemy o tym, czy dodatkowy pokój - oczywiście jeśli kiedyś taki będziemy posiadali - będzie moją pracownią, czy jego warsztatem. Podobnie rzecz się miała, kiedy powiedziałam mu o półce na kanapę. Dziwnie to brzmi, wiem. Podczas ostatnich salonowych metamorfoz zdecydowaliśmy, że stolika przy sofie nie będzie. Bo zajmuje miejsce, bo Łucja miałaby kolejny mebel do wspinaczki, bo... nie. Ale oboje zauważyliśmy, że oglądając wieczorem film, mecz, czy najnowszy odcinek Top Gear (zaznaczam, że oglądamy tv razem), brakuje miejsca, by postawić kubek z herbatą, czy orzeszki. Dawno temu widziałam gdzieś taki stoliczek, który zakłada się na podłokietnik kanapy. Uznaliśmy, że to strzał w 10. Ja miałam swoją wizję - z naturalnego drewna, bądź z płyty oklejonej pod kolor mebli. Michał wymyślił coś innego. Poprosił kolegów, żeby zrobili nam stolik z poliwęglanu. 



Muszę przyznać, że efekt mnie zadowolił. Jak się porysuje, zawsze będzie można okleić! Zamysł był taki, żeby zewnętrzna część opierała się o podłogę. Niestety Łucja za bardzo się interesowała stoliczkiem i pewnie długo by on nie postał. Dlatego przełożyliśmy dłuższą część między siedzisko i podłokietnik. Wygląda to równie ciekawie, a jest zdecydowanie bezpieczniej. Poza tym to element nie narzucający się, jeśli wiecie, co mam na myśli. Nie widać go, a jest. Ale pojawił się kolejny problem, a raczej pewna rozbieżność w tym, co na tym stoliczku ma stać wieczorami. 




Moja wersja przewiduje gorącą herbatkę, ciacho, czasami dobrą książkę. Wersja Męża - pilot, piwo i orzeszki. Czeka nas w życiu jeszcze wiele kompromisów... 

czwartek, 5 marca 2015

Mała dzikuska

Pod koniec lutego Łucja miała w żłobku bal karnawałowy. Niestety na niego nie poszła. Początkowo miałam takie plany, żeby ją odebrać po 2,3 godzinach. Niestety tamten piątek był pierwszym dniem "normalnym" po 8 dniach gorączki. Poza tym wiem, że rodzice często faszerują dzieciaki lekami i mimo wszystko przysyłają je na takie imprezy. Bo przecież dziecko straci. Ale jego koledzy i koleżanki zyskają moc drobnoustrojów... Tymczasem ja doszłam do wniosku, że moja 2-letnia córka raczej nie będzie potem w poniedziałek rozmawiała z koleżankami, kto w co był ubrany. Ba! Za kilka lat nie pamiętałaby o tym, że bal w ogóle miał miejsce. Ale oczywiście sukienkę jej uszyłam, bo pamięć zawiedzie, ale pamiątka będzie. 




Kupiłam w sh spódnicę. Miała być brązowa, ale ta miała takie piękne hafty i frędzelki! Wykroiłam na chybił - trafił. Wiecie przecież, że ja o kroju to wiem tyle, ile podpatrzałam od Mamy, kiedy po nocach szyła nam sukienki, czy co nam się w naszych nastoletnich głowach uroiło. Oj, a była w tym dobra! Ona w szyciu, a my w wymyślaniu. No w każdym razie ja też szyłam późnym wieczorem. Trochę mi coś tam krzywo wyszło, zamek wszyłam po prostu po amatorsku... Ale sukienka powstała. Do tego opaska na głowę i piórko znalezione gdzieś w parku, dwa warkoczyki. Kiedy dzieci wesoło dokazywały na balu, my poszłyśmy na spacer, bo nasza pani doktor mówi, że dziecko może być chore, kaszleć, smarkać, byle nie miało gorączki - świeże powietrze to najlepsze lekarstwo. A jak już mogłyśmy wyjść, to spakowałam kieckę i zajrzałyśmy do naszej pani fotograf. Będą zdjęcia na pamiątkę. Łucja miała ubaw biegając po studiu niczym prawdziwa dzikuska. Stąd właściwie wziął się też pomysł na to przebranie. Mój mały urwis to przecież nieokiełznany żywioł, niczym prawdziwa Pocahontas! A Wy za co przebrałyście swoje dzieci na karnawałowe bale?

niedziela, 1 marca 2015

Jak z kuchenki wyszła toaletka

Pamiętacie jeszcze kuchenkę dla Łucji? Pokazywałam ja wielu moim koleżankom, bo były ciekawe jak wygląda kuchnia zrobiona z taboretu. Jedna tak się zachwyciła, że poprosiła mnie o podobny sprzęt agd dla swojej córki. W trakcie realizacji kuchenka przekształciła się w toaletkę, zgodnie z zaleceniami samej zainteresowanej.


 Początki były bardzo trudne. Taboret, który koleżanka znalazła, był bardzo ciężki do "odzyskania". Najpierw cała moc zszywek do wyciągnięcia z siedziska. To co zobaczyłam pod obiciem przyprawiło mnie o zawrót głowy - ziejąca z wiórowej płyty dziura. Przez dwa dni szpachlowałam i gładziłam, aż wreszcie dało się coś tego zrobić.





 Płytę oczywiście wyciął i zamocował mój mąż. Potem było już tylko z górki - malowanie, mały dekupaż z wróżką (jak się okazało, Mała Księżniczka uwielbia wróżki, więc trafiłam w 10!). Całości dopełnił różowy koszyczek oraz lustro, jak to w toaletce. 





Postanowiłam także, zupełnie spontanicznie, że zrobię także pudełeczko na drobiazgi oraz iście księżniczkowy breloczek.



Na szczęście zastrzeżeń nie było (albo ja nic o tym nie wiem). Tak to jest, że jak robię coś dla dziecka, to staram się 10 razy bardziej, bo dziecko przecież jest najznamienitszym krytykiem, bez skrępowania powie, że coś mu nie pasuje. A jak widzę w oczach dziecka radość, kiedy daję mu coś zrobionego przez siebie, to moje wewnętrzne dziecko skacze ze szczęścia, kręci piruety, axle i inne tulupy. Przepraszam za nie najlepszą jakość zdjęć, jak zwykle robiłam je przy kiepskim świetle... Miłego popołudnia wszystkim życzę!