wtorek, 28 czerwca 2016

Podziękowania i oczekiwanie na mróz


Dla wielu z nas koniec czerwca to czas końca szkoły i początek wakacji. W przedszkolu, do którego chodzi Łucja nie ma przerwy, więc jako takiego zakończenia roku szkolnego po prostu nie było. Z rodzicami daliśmy jednak naszym kochanym Paniom małe upominki, kwiatki i podziękowania w formie kartek. Oczywiście te ostatnie zrobiłam ja. Jak pewnie zdążyliście zauważyć, ostatnio lubię w moich pracach minimalizm. Zrobiłam więc skromne podziękowania.




Do ich wykonana użyłam ponownie stempli od mojej Siostry. Dziś chciałam Wam je pokazać z bliska. Mam w sumie 3 komplety: jeden składający się z dużych i małych liter oraz znaków specjalnych, drugi składający się z liczb i ponownie ze znaków oraz trzeci, maleńki, w skład którego wchodzi jeden zestaw literek.




Do tego cała masa przeróżnych stempli, które trzymam sobie w kuferku po kosmetykach. Niestety kuferek staje się za mały... Jako uchwytów do silikonowych odcisków użyłam kostek z poliwęglanu. Pomysł zaczerpnęłam z brytyjskich czasopism o rękodziele. Zachwycił mnie swą prostotą i geniuszem. Poprosiłam o takie płytki Męża, no i mam. Fantastycznie się z nimi pracuje, bardzo ułatwiają zadanie.
Ostatnio bardzo rzadko korzystam z wydruków. Uważam, że napis naniesiony za pomocą stempli ma swój urok, swój nieidealny charakter. Co Wy o tym myślicie?



Chciałam się dziś jeszcze z Wami podzielić przeczytaną ostatnio książką. Pochłonęłam ją w jeden dzień, pomimo 500 stron. To propozycja młodej polskiej pisarki, Marty Krajewskiej. Książka idealna na upały, także za sprawą tytułu: „Idź i czekaj mrozów”. Ja czekam z utęsknieniem! Byle minął ten okropny lipiec! Ale do rzeczy. 


Akcja tej powieści fantasy rozgrywa się w odciętej niemalże od świata Wilczej Dolinie. Pełno tam magii, prastarych bogów, złośliwych i okrutnych demonów oraz nie ustępujących im miejsca w szeregu ludzi. Pośród nich odnajdujemy zielarkę, która musi stanąć do walki z siłami nieczystymi w obronie mieszkańców doliny. Warto od razu zaznaczyć, że ogromną rolę odgrywają wątki poboczne i drugoplanowi bohaterowie. Bez nich nasza zielarka nie miałaby szans aż tak się rozwinąć. Po książkę sięgnęłam głównie z powodu jej nawiązań do religii Słowian. Nie zawiodłam się! Mitologia naszych przodków przedstawiona jest w sposób klarowny, ale nie nachalny. Nie dominuje, ale stanowi tło zdarzeń. Losy głównych bohaterów z początku są bardzo przewidywalne (co mnie akurat w czytaniu nie przeszkadzało). Z czasem jednak mamy kilka zwrotów akcji, których się nie spodziewałam. Może ten pierwszy poważny zwrot nie był jeszcze tak zaskakujący. Przyzwyczaili się do takich zabiegów choćby fani „Gry o tron”. Kiedy już myślałam, że to koniec tomu, a kontynuację można rozwijać w różnych kierunkach, autorka podała rozwiązanie od razu. To tylko zaostrzyło mój apetyt na kolejne części. Wiecie, zwykło się przerywać książkę w najbardziej dramatycznym momencie, co niejednokrotnie ogromnie mnie denerwowało. Tu jednak jest inaczej. Poszczególne wątki, po chwilowych zawirowaniach, uspokajają się, wyciszają. Ale to cisza przed burzą, mam nadzieję. Nie jest to może jakieś bardzo ambitne i wstrząsające dzieło, które zmieniło moje życie, ale musicie wiedzieć, że czyta się to cholernie dobrze. Taka fantastyka w kobiecym wydaniu, zwłaszcza z pogańskimi odwołaniami, bardzo mi się podoba. Kiedyś nie mogłam oderwać się od książek Olgi Gromyko. Teraz będę wyczekiwać zarówno mrozów, jak i kolejnej książki Marty Krajewskiej. 

środa, 22 czerwca 2016

Lato z dobrodziejstwem inwentarza

No i przyszło. Już puka do drzwi upałami, już wbija szpilę natrętnym komarem. Lato. Najlepsze w tej porze roku jest to, że zaraz po niej przychodzi jesień. Dostrzegam też jednak pozytywne strony, jak przede wszystkim mnogość wszystkiego - owoców, ziół... Podejrzewam, że zarówno moja, jak i wielu z Was nieobecność blogowa, wywołana jest przetwarzaniem skarbów natury i robieniem zapasów na zimę. 
Zaciekawiły mnie opisy syropu z kwiatów czarnego bzu. Pojechaliśmy na wieś, zebrałam kilkadziesiąt baldachów i mam swój własny, przepyszny syrop. Nie chciałam zbierać zbyt dużo kwiatów, musiałam zostawić ich trochę, by za kilka tygodni móc zebrać owoce (to już receptura sprawdzona - na sok). Muszę przyznać, że syrop smak ma bardzo specyficzny, ale niesamowity! Super orzeźwia! Pochwalę się Wam także, że miesiąc temu zrobiłam syrop z pędów sosny. W miniony weekend zrobiłam też kilkanaście słoików truskawek, a wcześniej jeszcze trochę zmiksowałam i zamroziłam. A jako, że interesuje mnie zielarstwo, to szperam sobie w internecie, wyszukuję zastosowanie różnych roślin i spisuję w zeszyciku. Zebrałam już liście poziomek, a dziś, dosłownie trzy godziny temu złożyłam daninę krwi komarom w zamian za liście jeżyny i naręcze pokrzyw. Do tego kwiaty chabra bławatka. Wszystko już się suszy. Znalazłam też ciekawy artykuł o zastosowaniu ziół jako kadzideł. Wydrukowałam sobie ten tekst, ładnie zbindowałam i posklejałam pierwszą stronę. Posłużyły mi do tego: papier z motywem desek (mało widoczny), gaza, wydruk ze starego zielnika z kwiatem czarnego bzu, mały drewniany domek oraz biało-żółty sznurek. Ale nie jest to sznurek zwykły. Dostałam na urodziny prezent, który był nim obwiązany. Pamiętacie urocze notatniki od Holly? To właśnie one były ozdobione tym sznurkiem. Zostawiłam go z myślą o czymś wyjątkowym, no i wreszcie wykorzystałam. 



Od Holly dostałam coś jeszcze. Na początku czerwca uczestniczyłam w szkoleniu w Szczecinie. Zgadałyśmy się z Holly wcześniej i umówiłyśmy na spotkanie. Jeśli odwiedzacie jej bloga, to wiecie, że w pięknych słowach opisała te kilka wspólnie spędzonych godzin. Muszę Wam powiedzieć, że to wspaniała kobieta, dokładnie taka sama, jak na blogu, jak w mailach. Często jest tak, że jednak w internecie nie wszyscy pozostajemy sobą. Ba! Większość zakłada maski. A ja trafiłam na szczerą do bólu osobę. Wiolu! Dziękuję Ci za ten czas, za rozmowę, za spacer po mieście i pyszne śliwkowe piwo! Dziękuję też za poduszkę z współrzędnymi Twojego pięknego miasta! Wiesz dobrze, ile to dla mnie znaczy! Dziękuję! Poducha super się sprawdza! 


A jak już w temacie prezentów jesteśmy, to pochwalę się Wam jeszcze tym, co podarował mi Mąż na imieniny. Kiedy robiłyśmy z Siostrą zaproszenia na jej ślub mimochodem rzuciłam, że fajnie by było mieć gilotynę. Bo nie trzeba odmierzać, wycinać. Wiecie, wygoda! No i już nie muszę się martwić - mam swoją własną, śliczną, bardzo użyteczną gilotynę! Spokojnie, nikogo o głowę skracać nie będę! 




A w tle na zdjęciach coś, o czym dawno marzyłam - liść paproci. Niestety nie szukałam go w noc Kupały i nie mam w zanadrzu kwiatu, ale za to w rogatym kąciku cudnie się zazieleniło. No tak, to cholerne lato i okrutny lipiec za pasem... 



I tym optymistycznym akcentem żegnam się dziś z Wami. Idę smarować ukąszenia komarów i poparzone pokrzywami nogi. Przez najbliższy tydzień długie spodnie murowane... 

piątek, 17 czerwca 2016

Kuchenny prezent dla Ilony

Nie raz już słyszeliście o Ilonie. Często chwalę się Wam prezentami od niej. Dziś natomiast zaprezentuję rzeczy, które przygotowałam dla niej z okazji urodzin. Prezent był mocno spóźniony, ale miałam bardzo wiele na głowie, a nie chciałam robić czegoś w pośpiechu. Jako, że Ilona stała się szczęśliwą posiadaczką mieszkania, postanowiłam zrobić coś mocno... domowego. A że dla mnie najbardziej domowym pomieszczeniem jest kuchnia, to wybór był oczywisty - zestaw desek do krojenia i łopatka. Całość pomalowana białą farbą, koguciki naniesione są metodą dekupażu, a napisy to stemple. Do tego tasiemka i drewniane kokardki. Ilona już mi pisała, że się jej podoba! 




Jako, że wiem, że Ilona jest osobą wierzącą, postanowiłam zrobić dla niej także ikonę z wizerunkiem świętej rodziny. Złocenia, konturówka, spękania... Chyba nie wyszło najgorzej. Ciekawostka - jako proszku do wypełnienia spękań użyłam... cienia do powiek. Nie wiem, czy ktoś z Was jeszcze korzysta z tej zapomnianej już chyba metody?




Zwieńczeniem prezentu była pasująca do reszty kartka z życzeniami.



Tymczasem szykuję się na kolejny mecz, a juto na weekendową wyprawę na wieś. Będzie mocno skrócona, ale mam nadzieję nazbierać truskawek, liści malin i jeżyn, może znajdę jakieś grzyby? Na pewno szykuje się wyprawa do lasu i na łąkę. Eh, uwielbiam tam jeździć!
Miłego weekendu!

sobota, 11 czerwca 2016

Rodzinna manufaktura - zaproszenia na ślub

Dziś mniej pisania, a więcej zdjęć. 
Podczas ostatniej wizyty mojej Siostry i jej Narzeczonego, robiliśmy im zaproszenia na ślub, który zbliża się wielkimi krokami. Karola wymyśliła jak to ma wyglądać, kupiła materiały. Miało być skromnie, rustykalnie, z gałązką lawendy.  Pomysłem Jacka był mały nit mocujący treść zaproszenia w środku (ile on się biedny najeździł za tymi nitami! przynajmniej teraz mam ich cały zapas :D).Ja ze swojej strony dodałam lakową pieczęć. Tłok zamówiłam w jednej z kaliskich firm. Znak na nim, to litery K i J wpisane w serduszko. Zaproszeń do wykonania było 30. Zeszło nam trochę czasu na ich zrobienie, bo wszelkie literki odbijałam za pomocą pojedynczych liter - stempelków. Łącznie z nazwiskami adresatów na kopertach. Obrączki, to także silikonowy stempel. W wykonaniu pieczęci do późnych godzin nocnych pomagał mi Jacek. Chłodził tłok w wodzie po każdym użyciu. Inaczej lak nie chciał się odrywać. Jak więc widzicie, moglibyśmy otworzyć rodzinną manufakturę. A jaką mamy dziką satysfakcję! No już, pokazuję zdjęcia! 










wtorek, 7 czerwca 2016

Niebieskie migdały i wyniki candy

Eh, znowu czas mi ucieka w zastraszającym tempie! Muszę chyba wcześniej wstawać, zapodawać sobie dożylnie kofeinę, żeby nie zasnąć na stojąco... Przecież dawałam radę, jak Łucja była młodsza i budziła nas o piątej rano. Wspaniale było oglądać wschody słońca. Podsycam tlącą się we mnie iskierkę motywacji i pasji. Dmucham delikatnie, by z żaru wybuchł ogień.
Tymczasem pokażę Wam dwie karteczki, które zrobiłam niedawno. Obie w tonacji pięknych błękitów.  
Pierwsza powstała dla koleżanki z pracy. Pani Ania - wspaniała kobieta, dzięki której mieliśmy co miesiąc wypłatę na czas - odchodziła na emeryturę. Postanowiłam więc zrobić dla niej kartkę z tej okazji. Jest wieża Eiffla symbolizująca podróże, jest błękit symbolizujący bezkresne niebo. Generalnie energia! Nie chciałam wplatać w tą kartkę motków wełny, szydełka i ciepłych kapci. Pani Ania nie pasuje mi do stereotypowej emerytki. Oto efekty:



Kolejna kartka powstała na ślub mojej kuzynki, Moniki i jej już-męża, Rafała. Miało być elegancko i chyba wyszło dobrze. Muszę Wam powiedzieć, że na prawdę dawno temu nie widziałam tak zakochanych w sobie ludzi. Na ślubie wyglądali pięknie, w trakcie wesela wyglądali, jakby świata poza sobą nie widzieli. Wspaniale się z Michałem bawiliśmy, bo entuzjazm młodej pary udzielił się i nam. 




***

A na koniec, z małym opóźnieniem, wyniki mojego majowego candy. Tym razem maszyną losującą był mój szanowny Małżonek. Otóż wypisałam na kartce wszystkie zgłoszenia i potem, z zaskoczenia, kazałam Michałowi podać numer od 1 do 38. Padło na 17 (czyżby w nawiązaniu do dnia moich urodzin?). Zwycięzca to:

Dobranocne Twory

Serdecznie gratuluję i proszę o dane do wysyłki. 
Dziękuję wszystkim uczestnikom za zabawę. Pewnie na jesień przygotuję kolejny konkurs. Jak zwykle poproszę o coś specjalnego moją Mamę. Na pewno wypatrzy same wspaniałości na Wyspach. Czuwajcie więc! Wrzesień się zbliża! 
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i ślę po łączach moc pozytywnej energii!