środa, 20 czerwca 2012

Scrapowe poczynania i naklejka od Syl.


Ponownie do wykorzystania tej techniki popchnęła mnie Teściowa. Szła akurat z Teściem na wesele i poprosiła mnie o zrobienie pierwszej stronie w albumie, który wręczali Nowożeńcom zamiast kwiatów. Przysiadłam więc pewnego poniedziałkowego poranka i… zasiedziałam się do popołudnia. Efektem jest album. Na prośbę teściowej główną część kompozycji stanowiła kartka z życzeniami. Resztę musiałam dopasować kolorystycznie. Wyszło tak:


W przypływie natchnienia zrobiłam też pierwszy w życiu kolaż. Trochę bluszczowy, trochę turkusowy… taki po prostu mój:


Na koniec zabrałam się na pudełko po balsamie do ciała. Nie ma to nic wspólnego ze scrapowaniem, ale zrobiłam to tego samego dnia.


 A wykorzystałam naklejkę, którą dostałam od kochanej Syl. W przesyłce dostałam też piękną kartkę "wędrującą książkę", za którą zabiorę się jak tylko skończę czytać ostatni w wydanych tomów Pieśni lodu i ognia Martina (czytam nieprzerwanie od kiedy jestem na zwolnieniu – to jakieś 4 tys. stron).


Oczywiście jeszcze nie wiem, co w pudełeczku będę trzymała, ale co tam, jest. Wiedziałam, że je zrobię, jak tylko wygrałam tą naklejkę u Syl. Zostało mi jej jeszcze sporo, więc pewnie niedługo zmajstruję coś do kompletu.

Pozdrawiam Was wszystkie serdecznie, znowu z łóżkowych pieleszy...

sobota, 9 czerwca 2012

Euro 2012


Miałam wrócić wcześniej, ale nie wyszło. Najwidoczniej moje kochane Maleństwo postanowiło mnie wykończyć jeszcze z brzucha :D
Na początek dziękuję Wam za te wszystkie miłe słowa i gratulacje pod ostatnim postem! 
Tymczasem od wczoraj wszyscy żyjemy wielkim sportowym widowiskiem w Polsce i na Ukrainie. Co prawda miałam nadzieję, że mecz otwarcia skończy się dla nas lepiej, ale trzeba się cieszyć z tego, co mamy. A mamy całkiem dobry start. Większość powie, że dzięki rewelacyjnej obronie karnego przez Tytonia. O tak, facet po prostu wymiótł, pokazał że Smuda się nie pomylił, że nawet kontuzja Fabiańskiego miała jakiś dobry skutek. Ale ja myślę, że Szczęsny, któremu wiele osób nie może darować tej czerwonej kartki, też miał swój udział w remisie (poza udziałem w straconym golu :D). Nawet sam o tym mówił po meczu. Jeśliby nie faulował, to pewnie byłby gol i mecz skończyłby się 2:1. Przynajmniej, bo Naszym odechciałoby się walczyć. Chociaż i tak o drugiej połowie wolałabym zapomnieć… No już dobrze, to nie blog o piłce nożnej :D Chociaż na samym początku pisałam, że będę się tu z Wami dzieliła swoimi pasjami, a sport jest niewątpliwie jedną z nich. Z tego też względu urządziliśmy w salonie naszą prywatną strefę kibica. Miało być troszkę inaczej, ale – jak już pisałam – moje plany wzięły z łeb. Zrobiłam więc to, na co pozwoliło mi Maleństwo. A teraz już zdjęcia.






Na szafie wisi cały grafik rozgrywek wycięty z lokalnej gazety. Na tv stoi flaszeczka w kształcie piłki nożnej, którą mój Kochany Kibic dostał na imieninki w ubiegłym roku. I jeszcze mała Myszka Miki z piłką stojąca obok świeczki – to moja zabaweczka z dzieciństwa. Ile ma lat – najstarsi górale nie pamiętają :D
Dodam jeszcze tylko, że wczoraj na meczu spotkaliśmy się w naszej fan-zonie, w bardzo rodzinnym gronie, atmosfera była wspaniała – okrzyki, bęben (no, bębnisko) i „druga strona odpowiada” śpiewana do sąsiadów z balkonu naprzeciwko w trakcie przerwy...  We wtorek następny mecz i mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej, wygramy i będziemy świętować jeszcze goręcej! Do boju Polska!

piątek, 1 czerwca 2012

Comming out



Siedzę na kuchennym blacie i patrzę w okno. Pogoda nastraja do marzeń o ukochanej jesieni – deszcz, chłód, mgła, zapach opadłych liści, jabłek i dymu z ognisk. Tak kojarzy mi się właśnie ta pora roku. Tylko, że jesienią to ja już sobie z taką swobodą nie usiądę na blacie, nie podkulę nóg i nie zwinę w kłębek… Nawet sobie nie posiedzę sama… Ale nie myślcie, że narzekam. Wręcz przeciwnie! Właśnie rozpoczyna się przygoda mojego życia! Pod koniec listopada zostanę mamą! Sądzę, że Dzień Dziecka, to dobry czas na ujawnienie powodu mojej, tak długiej tu nieobecności. Od początku kwietnia do połowy maja przeleżałam w łóżku. Nie powiem, żeby wraz z rozpoczynającym się dziś właśnie drugim trymestrem zrobiło mi się lepiej, ale trudno, trzeba przeboleć. Po około dwóch tygodniach względnego spokoju żołądkowego-bólowego znów czuję się, jak czołgiem przejechana, przez cały ten czas nie miałam też ochoty i weny, by cokolwiek zdziałać (poza, zaraz, zaraz… czterema wyjątkami, którymi będę się chwalić w najbliższym czasie). Nie łudzę się już, że ciąża to cudowny okres w życiu kobiety – choć z wielu względów jest po prostu rewelacyjnie – Mąż przynoszący śniadanie do łóżka, Teściowa reagująca na moje kulinarne zachcianki i wreszcie najważniejsze – świadomość rosnącego w brzuchu małego człowieczka! Swoją drogą mój Człowieczek ma już około 8 cm, a ostatnie usg potwierdziło, że ma też wszystko na swoim miejscu, więc jestem przeszczęśliwa. Zmęczona, obolała, leżąca i – nie ma co ukrywać – znudzona nicnierobieniem, ale przeszczęśliwa. Nadal muszę pozostawać w domu, najlepiej leżąc z nogami do góry, ale przynajmniej nadrabiam książkowe i filmowe zaległości… Nie sądźcie też, że skoro już wróciłam, to zmienię teraz profil bloga na ciążowo-macieżyński, o nie. Nie zamierzam rezygnować ze swoich pasji i, jeśli tylko samopoczucie mi pozwoli, to będę tu w dalszym ciągu prezentować swoje poczynania rękodzielnicze. W kolejce stoją wyroby z modeliny, troszkę scrapowych prób, czy czekająca na prezentację od dwóch miesięcy zliftingowana łazienka… Czekają i Wasze blogi, które mocno zaniedbałam, ale zamierzam od poniedziałku zacząć nadrabiać zaległości. Tak więc uwaga, uwaga! Nadchodzę! Czy też raczej nadchodzimy! I pozdrawiamy cieplutko!!! :D