piątek, 30 grudnia 2011

Podsumowanie

Miniony rok generalnie należał do udanych, zrealizowaliśmy z Mężem wiele planów, wiele przedsięwzięć doprowadziliśmy do końca, zdałam w szkole egzaminy końcowe, co cieszy mnie tym bardziej, że szkołę ową robiłam nie z konieczności, a dla własnej przyjemności, dla zaspokojenia ambicji. Spędziliśmy cudowne wakacje u mojej Mamy, wybraliśmy się do Oxfordu. Na świat przyszły dwa małe Skarby, Ala i Jasio – dzieciaczki naszych Przyjaciół. Tak, to był udany rok. Nawet w odejściu mojego Taty staram się dostrzegać tylko „dobre” strony, a mianowicie to, że nie cierpiał długo… Doświadczenia minionego roku wzmocniły nas ogromnie, dodały sił i przede wszystkim wiary w ludzi. To właśnie ten rok przyniósł mi także rozwój moich pasji. Zrozumiałam, że bez realizowania samej siebie nie mogę być w pełni szczęśliwa. Owocem tego stał się niniejszy blog. Jest on niejako spełnieniem moich marzeń. Zakładając go ponad trzy miesiące temu nie sądziłam, że w tak szybkim tempie uda mi się poznać tyle wspaniałych Dziewczyn, zawrzeć tyle fajnych, choć tylko wirtualnych znajomości. Ale to tutaj uwierzyłam, że można być dla siebie życzliwym i miłym tak bez powodu, że istnieje jeszcze całe mnóstwo ludzi, dla których słowo „bezinteresowność” znaczy bardzo dużo,  wreszcie, że są inne, podobne dla mnie Kobiety, które się realizują i wcale nie mają z tego powodu wyrzutów sumienia… Bardzo się cieszę, że wreszcie zdecydowałam się pokazać efekty swoich twórczych poczynań, że… w gruncie rzeczy, jakkolwiek banalnie to zabrzmi – rozkwitłam :D
I w tym jakże optymistycznym nastroju żegnam Was w tym roku i z radością powitam Was w niedzielę (no dobra, może w poniedziałek) z nowymi pomysłami oraz zaległym konkursem.

(zdjęcie z dzisiejszego wieczornego spacerku z Fretką)

Tymczasem...

Życzę Wam wszystkim szampańskiej imprezy sylwestrowej oraz szczęśliwego Nowego Roku 2012, dużo zdrówka, radości, spotykania wspaniałych ludzi, rewelacyjnych pomysłów i ich realizacji oraz dużo sił, by spełnić wszystkie Wasze marzenia!!!

Życzę też wszystkim wyjścia „Naszych” z grupy na Euro i żeby Majowie się pomylili i w grudniu za rok świat się nie skończył, bo podejrzewam, że wszyscy mamy jeszcze zbyt wiele szczytów do zdobycia, za dużo skarbów do odkrycia i zbyt wiele emocji do przeżycia!
Joł!

wtorek, 27 grudnia 2011

Poświątecznie

Witam wszystkich w pierwszy poświąteczny, choć jakże wiosenny wieczór!

Na początek bardzo, bardzo dziękuję Wam za świąteczne życzenia pod poprzednim postem :) Tak sobie myślałam, że uda mi się wcześniej coś tu naskrobać, ale okazało się, że nie miałam czasu, by odpisać na wszystkie życzenia, czy poprzeglądać Wasze blogi, co tu dopiero mówić o robieniu zdjęć i pisaniu czegoś konkretnego...  Ale dziś jestem i relacjonuję, co się u mnie działo przez ostatni tydzień :) Otóż sprzątanie, gotowanie, sprzątanie, gotowanie, spanie, gotowanie, jedzenie... Hihi, no i tak w kółko. Jak to zazwyczaj bywa, dużo rzeczy robiłam na ostatnią chwilę, mimo że dzień wcześniej sądziłam, że przecież wszystko mam przygotowane. Tak więc za prezentem do siostry biegałam w wigilię od rana, tzn. za jedną częścią prezentu, bo drugą część - futerkową torebkę -  szyłam jeszcze przed pasterką (na którą swoją drogą nie dotarliśmy, bo nas sen zmorzył). Zdjęcie troszkę niewyraźne, bo robione telefonem (sama oczywiście zapomniałam zrobić, więc ścigałam Siostrę, co by mi przesłała).


Na dodatek ciasto totalnie mi nie wyszło (czekoladowe nie wyrosło, rafaello jakieś takie nieskładne, chude, bez polotu, co z tego, że bardzo smaczne, jak ja bym chciała, żeby jeszcze to-to wyglądało jakoś chrześcijańsko). Od jakiegoś czasu już powtarzam, że Bóg poskąpił mi dwóch talentów: wokalnego i do robienia wypieków.  No cóż, nie ma ludzi idealnych :D Na dodatek na wczorajszy obiad nie dopiekły mi się faszerowane filety z kurczaka, a ciasto naleśnikowe, w którym je panierowałam za cholerę nie chciało się trzymać mięsa. Tak to jest, jak się człowiek za bardzo stara... Za rok chyba ugotuję barszcz z torebki i kupię kurczaka z rożna, obowiązkowo gotowe ciasto. No i też przecież będzie dobrze :D

Ale zaraz, zaraz, przecież to tylko kilka wypadków przy pracy (co z tego, że zdarzają mi się notorycznie?!). Poza tym święta były bardzo miłe i radosne, syte niezmiernie (bo wszystko oprócz powyższego wyszło pyszne, chociaż w sumie, to i nawet ten niedopieczony kurczak był bardzo dobry). Przyjechała moja Siostra  ze swoim już prawie narzeczonym, byliśmy na ślubie znajomych, wczoraj wieczorem po prostu poleniuchowaliśmy. Czyli gicior! No i prezencioszki były fantastyczne! Od mojego Ukochanego dostałam piękne wydanie wszystkich części Władcy Pierścieni (celowo piszę, że nie trylogię, bo to trylogia wcale nie była... Tolkien napisał tą opowieść jako całość składającą się z 6 ksiąg, a podzielono ją na 3 tomy ze względów wydawniczych).

Nie zdziwcie się, jak rzadko będę tu zaglądać w najbliższym czasie. Muszę to teraz przeczytać (po raz któryś, ale pierwszy raz to moje własne książki!) Hihi, Misio wie, co lubię najbardziej! Poza tym muszę odpocząć po robieniu bombek, a przed robieniem jajek :D No, tylko zakładka musi powstać też jakaś tolkienowska, co by była tylko to tych książek.
Ale, ale, już spieszę pokazać prezent od Siostry, zestaw do kaligrafii:


Teraz już będę miała czym pisać w moim ślicznym notesie! Tylko, że ciągle nie wiem, co by to miało być....Eh, nieważne! Ważne, że pióro piękne :)
No i to koniec prezentów rodzinnych w tym roku, bo Mikołaj tym razem postawił na jakość, a nie na ilość. Aha, no i tradycyjnie już Babcia Jasia obdarzyła nas słoikiem pysznego miodku! A przecież wiadomo, że Misie lubią mniodek!

Sama też dziś zrobiłam sobie prezencioszka  - kalendarz z kotem Simona. Uwielbiam tego niesfornego zwierzaka!

No dobrze, to ja zmykam zrobić sobie jakąś herbacinkę z  mniodkiem i zabieram się do lektury :D

Do miłego!

piątek, 23 grudnia 2011

Świąteczne życzenia!

Zdrowych, spokojnych świąt Bożego Narodzenia, cudownej atmosfery przy wigilijnym stole, wielu prezentów, najlepiej tych niematerialnych, niech pierwsza gwiazdka, która w ten najpiękniejszy w roku wieczór zabłyśnie na niebie, spełni wszystkie Wasze najskrytsze marzenia!!!






wtorek, 20 grudnia 2011

Niewypowiedziana radość i poducha :D

Odwiedzając Wasze bogi i widząc, jakie śliczne prezenty dostajecie niejednokrotnie pisałam w komentarzach, że wielkie z Was fuksiary. Od dziś, a właściwie to od wczoraj mogę powiedzieć, że dołączyłam do tego zacnego grona. I to z jakim dorobkiem! Spójrzcie tylko na te śliczności!
Pierwszą paczuszkę dostałam wczoraj od Ann z Wrzosowiska. Czego tam nie było!


Cudowny świecznik, dzwonkowa zawieszka na choinkę, wymarzony lawendowy woreczek, śliczna broszka z filcu (która leży teraz przy komputerze, bo się napatrzeć nie mogę), serwetki, które od razu wykorzystałam w związku z kolejnym bombkowym zamówieniem, no i rewelacyjne filcowe serduszko, które zawisło już w kuchni przy meblowym uchwycie. Normalnie tak się wczoraj ucieszyłam otwierając tą paczuszkę, że mało się nie poryczałam ze szczęścia. Dziękuję Ci Aniu kochana!





A no i zapomniałam dodać, że paczka była ślicznie zapakowana, ozdobiona wycinanką, które Ann pokazywała tutaj.


Jakież było moje zdziwienie i jakie niewypowiedziane szczęście spotkało mnie dziś, kiedy po pracy, w nienajlepszym nastroju, otworzyłam skrzynkę na listy. Okazało się, że koperta zawierała te cudeńka:


Chyba każda z Was poznaje, że Autorką tych prześlicznych retro – zawieszek jest nasz Aniołek. Oj, jak ja Ci strasznie dziękuję, Aniołku kochany!!!
No i oczywiście od razu wiedziałam, gdzie znajdą swoje miejsce!



Naprawdę nie wiem Dziewczyny, jak Wam dziękować. To cudowne i w ogóle, to brak mi słów!

A na koniec, dla uspokojenia swojego latającego gdzieś w obłokach szczęśliwości serduszka pochwalę się Wam swoją swetrową poduszką. Widziałam już podobne na niejednym blogu i zapragnęłam mieć własną.



Troszkę koślawa, ręcznie szyta, ale moja :D

Pozdrawiam Was przedświątecznie!

P.S. Bigos, którym się ostatnio chwaliłam, musieliśmy w tempie ekspresowym przekładać do pudełek i słoików, bo zaistniało realne zagrożenie, że zniknie, zanim przyjdą święta :D Hihi, takie to z nas psy na bigos!

niedziela, 18 grudnia 2011

Świąteczna gorączka :D

Ha! Mam choinkę! Świecą światełka, pachnie bigos, w tv skoki narciarskie, ergo: idą święta!
Dziś nie rozpisuję się zbyt wiele, pomęczę Was zdjęciami. Na pierwszy ogień idzie salon. Chyba pierwszy raz będę zamieszczać zdjęcia w „szerszej perspektywie”, więc podejrzycie, jak mieszkam. Ale, ale, już pokazuję:










Tymczasem w kuchni świąteczne zapachy bigosu skutecznie zatrzymały mnie z dala od komputera. Poza tym tu króluje głównie czerwień, która nijak się ma do żółtych ścian, ale remoncik już mam obiecany (w sensie malowanko), więc jest gicior. W oknach, oprócz gwiazdek i bucika wiszą muchomorki wytargane z głębi szafy przez Jadzię, moją teściową. Muszę Wam powiedzieć, że ma istny dar odgadywania tego, co akurat jest mi potrzebne. Jakiś ewenement mi się trafił… (in plus, oczywiście).






Bigos robię według przepisu mojej Mamy (nie na darmo przez lata pomagałam jej gotować przed świętami). Troszkę go zmodyfikowałam, e voila, oto prawdziwe niebo w gębie, potrawa bogów, czy jak to tam jeszcze nazwać (nie to, że się chwalę, ale to jedna z niewielu rzeczy, która na prawdę mi wychodzi):



Tutaj już sypialnia, najmniej ozdobiona część domu. Ale dość tu już innych rzeczy napchane, nie chciałam osiągną efektu przeładowania. Tak więc w ramce nad łóżkiem zawisły bombeczki (ta jedna to chyba starsza ode mnie, wyszukałam w zapasach po Babci) i gipsowy aniołek.


A to już reszta domku, czyli dwa przedpokoje. Na moim sekretarzyku znalazła miejsce choinka z rafii, którą Wam już pokazywałam. W drugim przedpokoju, na narożnych półeczkach nie przesadzałam z dekoracjami, za to w przejściu powiesiłam dwie skarpety (odziedziczone również po Babci). Mój brzozowy wianek również zyskał świąteczną szatę.




Dobra, mam nadzieję, że choć niektóre z Was dotrwały do końca. Zmykam robić inne, wielce przydatne rzeczy, typu poduszka ze swetra. Oj, no i bigosik tak mi ładnie pachni…
Aha, no i na deser jeszcze najnowsze bombeczki, dla syna koleżanki z pracy oraz do biura mojego Męża, z logo jego firmy (nie będę mu tu reklamy robić, dodam tylko, że zajmuje się gównie organizacją wypraw wędkarskich, stąd rybka).




To już naprawdę koniec. Miłego, przedświątecznego tygodnia życzę!

wtorek, 13 grudnia 2011

Głównie o zapiekance

Miałam dziś nie pisać, ale tyle się zdjęć zrobiło, że po prostu musiałam…
Oto zapowiadane niegdyś bombki, z radiowozem, z bohaterami serialu „Pamiętniki wampirów” i inne, bardziej świąteczne... Wszystkie dla Lidki i jej Najbliższych:








Kolejna ikona powędrowała do Agnieszki:

A tu już marlinowe kolczyki, inne niż te ostatnie. Jakoś tak nie lubię robić dwóch tych samych rzeczy. Gosiaczkowi się spodobały, a to najważniejsze.


To tyle, jeśli chodzi o rękodzieło. Chciałabym się teraz skupić na daniu, które dla mnie i mojego Męża jest wyjątkowe pod każdym względem, a to dlatego, że zawsze przypomina nam okres studiów. Pisałam ostatnio o pobycie w Poznaniu. Jak Poznań, to studia, a jak studia, to zapiekanka fetowa!

(zapewniam, że smakuje lepiej, niż wygląda :) ten egzemplarz troszkę się sfajczył)

Pierwszy raz zrobił ją nasz współlokator, Łukasz, dla swojej ówczesnej dziewczyny, teraz już żony, Marity (a muszę koniecznie dodać, że to dwa nasze Anioły, najwspanialsi przyjaciele pod słońcem, w całej galaktyce i w ogóle ever!). Przepis wziął z jakiejś gazety i żałuję dziś, że go nie zachowałam, bo pasowałoby oprawić go w ramkę. Tak się złożyło, że zapiekanka posmakowała nam wszystkim i do dziś jest moim daniem popisowym. Być może dlatego, że niesie ze sobą, oprócz cudownego smaku i zapachu, także potężny ładunek emocjonalny. A zatem przepis:

2 duże cebule
3 papryki (najlepiej różnokolorowe)
1 koncentrat pomidorowy (w pierwowzorze były obrane ze skórki, pokrojone w koskę i podsmażone pomidory)
3 woreczki ryżu
1 ½ l bulionu z kostki
Czosnek granulowany
Papryka w proszku
Sól, pieprz
Opakowanie sera feta

Cebulę siekamy, smażymy na złoto, dodajemy ryż, podsmażamy, zalewamy bulionem, gotujemy 20 min. Na patelni smażymy ok. 10 min pokrojoną w koskę paprykę. Dodajemy do ugotowanego ryżu, dorzucamy koncentrat (lub pomidory) oraz wszystkie przyprawy. Dobrze mieszamy. Przekładamy do naczynia żaroodpornego, posypujemy serem feta i zapiekamy przez około 30 min w piekarniku nagrzanym do 180 st.

Zapiekanka jest bezmięsna, więc nie każdemu może przypaść do gustu. Nam jednak smakuje nieziemsko i polecam Wam ją z całego serca!
Smacznego!

Dziękuję za Wasze komentarze pod ostatnim postem. Są dla mnie wszystkie bardzo ważne, bo uskrzydlają i motywują do dalszych działań!

Przesyłam Wam mnóstwo przytulasków!