sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt!

Tradycyjnie już od kilku lat witam Was w ten magiczny dzień i zapraszam w nasze skromne progi! Napisane przeze mnie w tym roku życzenia nie oddadzą w pełni mojej sympatii do Was i do blogowego świata, który w minionym roku z impetem przedarł się w moje realne życie w postaci dwóch fantastycznych dziewczyn, które poznałam, a które są moimi osobistymi Aniołami. 
Choinka świeci, pierwsze prezenty wręczone, z radością wyczekujemy wieczoru, by zasiąść do stołu z rodziną. Ale jeszcze zanim to nastąpi na chwilę choć usiądźcie w naszym domu, gdzie właśnie pachnie herbata o smaku szarlotki i gdzie króluje miłość!


Udało się moje postanowienie - na choince
nie  ma ani jednej kupnej bombki!

Wymarzony dziadek do orzechów - prezent od Siostry

Tradycyjnie jemioła zawisła nad stołem

Wspaniała latarenka od Ilony w świątecznej odsłonie

Sznurkowy renifer w rogatym kąciku

Herbatka od Wioli i choinka przywieziona
z jarmarku w Monachium kilka lat temu

Cyprysiki w kuchni - minimalistycznie

Muchomorki ocalone z rodzinnego domu wyrosły z gałązek jemioły - przedpokój


Serduszka i Mikołaj od dwóch Ań.

Pokój Łucji i złapane promienie słońca,
szkoda że było ich tak mało

Choinka z rafii, tradycyjnie od lat w tym samym miejscu

Wianek  z dzwoneczków zawisł w korytarzu. 

P.S. Ą żeby na chwilę rozładować ten podniosły nastrój, wspomnę Wam jedynie, że Łucja właśnie lata na golasa pod domu i nie chce się ubrać... Wesołych Świąt!

niedziela, 18 grudnia 2016

Wreszcie świątecznie

Miało być w poniedziałek. Tydzień temu... Dużo się dzieje, jak zawsze. Z resztą patrząc na to, co się dzieje w naszym kraju, to jakoś mi tak nie bardzo świątecznie. W myśl zasady jednak, że mój blog nie jest miejscem dyskusji politycznych oraz z nadzieją, "że jeszcze będzie normalnie", skusiłam się, by coś tam naskrobać. 
Na początek bombki. W tym roku zachorowałam na te o wyglądzie metalu. Niestety nie miałam czasu, żeby biegać za tymi preparatami, które idealnie udają mosiądz, czy inne żelastwo. Bombki ze styropianu pomalowałam na czarno, a później gąbeczką na srebrno. Na początek przykleiłam bawełnianą, koronkową tasiemkę. Malowałam w ten sposób drewniane świeczniki kilka lat temu i wtedy się sprawdziło. Teraz także.



Przy okazji jedna z bombek powstała na zamówienie.



W jednym z marketów kupiłam dzwoneczki. Cały słoik! Zrobiłam więc sobie wianuszek, który podobał mi się już rok temu. I jeszcze jeden malutki. A co!



Powstały także choinki. Mój najwspanialszy na świecie Mąż wymyślił do nich podstawki z poliwęglanu. Nóżka do drzewka zrobiona jest z pałeczek do chińszczyzny. Wykrój według wzoru Elen Kogan. 


Na koniec szydełkowe aniołki i gwiazdka, które dostałam od mojej kochanej cioci Irenki. Takie delikatne i lekkie! Pięknie prezentują się na choince! 



Świąteczne drzewko już stoi. Wczoraj wieczorem ubraliśmy choinkę w gronie rodzinno-przyjacielskim. Wcześniej byliśmy na wigilii na naszym rynku. No cóż... za tydzień będziemy już biesiadować. 
Miłego tygodnia i radosnego oczekiwania Wam życzę!

piątek, 9 grudnia 2016

Kreatywne skarpetki i śliczna dziewczynka Gorjuss

Z racji tego, że dopadło nas choróbsko, od tygodnia siedzimy w domu. W takich okolicznościach tracę wiarę w siebie. Uważam się bowiem za osobę kreatywną, ale okazuje się, że daleko mi do poziomu, który w wieku 4 lat osiągnęła moja córka. Staram się równoważyć jej pomysły czymś spokojnym. Z powodu zapalenia gardła ominęły ją w przedszkolu mikołajki, a także dzień Finlandii. Postanowiłam więc zrobić z nią coś, czego na co dzień nie robimy. Padło na bałwanka ze skarpetki wypełnionego ziarnami pszenicy. Widziałam je w internecie już w ubiegłym roku, ale wtedy było jeszcze za wcześnie na takie zabawy. Wiem, że to nic skomplikowanego, ale chodzi o zdolność Łucji do koncentracji. Eh, długo by pisać, a ja przecież nie o tym chciałam...


Bałwanek zagościł pod choinką w doborowym towarzystwie Łosia - super ktosia. Pierwszy raz ubraliśmy w Łucji pokoju choinkę. Biała, z różowymi bombkami i delikatnymi światełkami. Koszt niewielki, a radość dziecka przeogromna!




Kolejna rzecz ze skarpetki zrobiona została przy okazji poprzedniego przymusowego siedzenia w domu. Kot powstał pod wpływem chwili, kiedy przeglądałam facebooka. Pokazałam Łucji zdjęcie i zapytałam, czy chce takiego zwierzaka. Oczywiście było to pytanie retoryczne. Przy okazji poszukiwania nowej pary skarpetek zrobiłam porządki w szufladzie. To było dosłownie pół godziny roboty. Kot najpierw został nazwany Lelkiem, ale od wczoraj Łucja przechrzciła go i teraz to Marudek. Na prawdę nie mam pojęcia, skąd ona bierze pomysły na imiona.




Na koniec chciałam się Wam pochwalić kolejnym prezentem. To obrazek ze śliczną laleczką Gorjuss, jaki moja Siostra wyszyła dla Łucji.  To haft krzyżykowy oczywiście, dla mnie wciąż czarna magia. Przecież to wygląda jak namalowane! Karola pięknie wyszywa, ale ma mało czasu na to wciągające, piękne hobby. Tym bardziej doceniam trud, jaki włożyła w wyszycie tego cudeńka. Haft oprawiłam i zawisł na ścianie w Łucji pokoju. Prawda, że piękny?



Następny wpis będzie iście świąteczny, wreszcie! Może już w poniedziałek...
Tymczasem miłego weekendu Wam życzę!

poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nasza 4-latka i moc prezentów

W miniony piątek Łucja skończyła 4 lata. A przecież dopiero co mój Mąż informował Was o pojawieniu się naszego szkraba na świecie. Jeśli miałabym pisać o tych 4 latach książkę, to nosiłaby tytuł "Wzloty i upadki szalonej, początkującej matki". Uczymy się Łucji każdego dnia od nowa. Ja uczę się siebie. Stawiamy czoła najróżniejszym problemom. Od pękających od alergii rączek i strachu przed ciemnością, po kolor sukienki i to, że kanapka jednak miała być z masłem, a nie z dżemem... Wspaniałe 4 lata! 
Tak duża dziewczynka potrzebuje już swojego miejsca, nie tylko do zabaw, ale i do "pracy". Swoją drogą, kiedy jesteśmy na zakupach, Łucja ciągnie koszyk. Jeśli chcę jej go zabrać, to jest wielkie oburzenie i tekst: ale mamoooo! przecież to moja praca! Każdorazowo mnie tym rozbraja i spędzamy na zakupach 2 razy więcej czasu, niż powinnyśmy. Ale przecież nie zabronię jej, jeśli chce mi pomagać. Wracając do miejsca, to moja Siostra zwróciła mi uwagę, że Łucja mogłaby już mieć swoje biurko. Machnęłam ręką. Przecież Łucja jest ciągle taka mała! Kiedy jednak Jagoda na urodziny też dostała biurko, a na jednym z blogów widziałam, że dziewczynka w podobnym wieku stała się posiadaczką swojego pierwszego dorosłego mebla, to stwierdziłam, że coś jednak jest na rzeczy. Wracając z ostatniego długiego weekendu specjalnie opracowaliśmy trasę tak, by zahaczyć o Ikeę. Kupiliśmy dla Łucji biurko Flisat. Na wyborze zaważył fakt, że ma ono regulowaną wysokość, a także, że blat można ustawić pod kątem. Do tego krzesło, które jednak jest odrobinę za duże do najniższego poziomu, więc Lucek siedzi na taboreciku. W przeciągu prawie dwóch lat, od kiedy Łucja dostała swój pokój, zawitało tam dużo więcej różowych i kolorowych rzeczy. Nauczyłam się jednak, że to jej pokój i ma cieszyć ją, a nie zaspokajać moje gusta i poczucie estetyki. Pokój ma być jej azylem, a nie czymś, czym ja się będę chwalić na blogu. No i co? I tak się chwalę! Specjalnie nie przekładałam zabawek. To jej przestrzeń i nie chcę jej zakłamywać. Widzicie gadżet personalizujący biurko? Podpowiem Wam - to tabliczka z imieniem, którą kiedyś zrobiła dla nas Ania




Z tygodniowym wyprzedzeniem zrobiliśmy też Łucji imprezkę. Nie obyło się bez tortu z ulubioną bajką Łucji - Psi patrol. To słodkie dzieło sztuki wykonała Pracownia Tortów Artystycznych - Czar Słodyczy. Oczywiście składniki dobrane zostały tak, by młoda mogła cieszyć się swoim urodzinowym ciastem.


Tuż przed jej dniem w skrzynce zastałam awizo, a tam informację o 3 przesyłkach. Spodziewałam się najwyżej 2, w tym jednej z książką, a tymczasem tuż przed wyjściem na pocztę do drzwi zadzwonił jeszcze kurier. Teraz więc po kolei. Kurier przyniósł paczuszkę od Holly, a tam piękny album bożonarodzeniowy! Już mam pomysł na wykonanie! Ale będzie pamiątka... Nie mogę się doczekać, kiedy wywołam zdjęcia! Do tego była dołączona super kartka z życzeniami i przepyszna herbatka owocowa o smaku szarlotki. Nie dość, że ma przecudnej urody opakowanie, to jeszcze smakuje wybornie! Wiolu, dziękuję Ci tak bardzo, bardzo! Wiesz, co lubię :) 





Pierwsza z odebranych paczek zawierała kupioną przeze mnie książkę - Kronikę Galla Anonima. Czytałam już kiedyś i wierzcie mi, czyta się to może i ciężko, zwłaszcza z aparatem naukowym, ale nie zmienia to faktu, że to chwilami najprzedniejsza sensacja, kryminał i thriller w jednym. 

Kolejna paczuszka zawierała wilczki-baletnice, które zamówiłam dla Łucji w Małej Sztuce. Widziałam u Pauliny liski w podobnej stylistyce i pomyślałam sobie, że Luckowi przypasują wilki. Pewnie Wam nie pisałam, ale Łucja chodzi od września na balet i uwielbia wszelkie baletnice (choć nie tak, jak Psi patrol, ale jednak). 



Paczkę od Ani zostawiłam na koniec. Wystarczyło spojrzenie na naklejkę z wilkiem na kopercie i nie musiałam czytać nazwiska nadawcy. W pierwszej chwili pomyślałam, że pewnie czegoś zapomniałam, jak byliśmy u Ani ostatnio i przesłała nam to. Kiedy otworzyłam przesyłkę - pod czujnym okiem Łucji - z koperty wychylił się uroczy Łoś - super ktoś! I to w towarzystwie pięknego serduszka. A to wszystko okraszone życzeniami urodzinowymi dla Łucji. Ależ ona się cieszyła! Że ma swojego łosia, i że to od cioci Ani! Kiedy przeczytałam jej, że do życzeń dołącza się Argos (pies), to oszalała! Aniu, z całego serca dziękuję Ci za pamięć! Jesteś niesamowita! I jeszcze ten papier z Anną i Elzą... Łucja schowała go jako swój skarb i nie chce oddać... 


I tak oto dobiegła końca dzisiejsza opowieść. Przydługa, ale o naszym dziecku i o tych wszystkich cudnych rzeczach, które ostatnio dostałyśmy, nie mogłam pisać krócej. Mam nadzieję, że rozumiecie... 

środa, 30 listopada 2016

Zamotana, zakręcona

Znowu mamy intensywny czas. Przez ostatni tydzień była u nas moja Siostra. A siostrzane pogaduchy nie sprzyjają blogowaniu, niestety... Karola już jednak poleciała do siebie, a ja wracam do Was. Trochę ostatnio tworzyłam, ale nic świątecznego. W planach mam tylko choinki i kilka bombek udających metalowe. Nie wiem, czy i to uda mi się zrealizować. W końcu do świąt pozostały tylko 3 tygodnie. 
Na początek chciałam Wam dziś pokazać prezent dla Ani, z którą spotkałam się ostatnio. Widziałyście już go na jej blogu. Taca (a w zasadzie tace, bo były dwie) jest zdobyczna, ma swoją długą historię, trzymały ją setki rąk. Ocalona przed zgubną przyszłością czekała u mnie na swoje drugie życie. Kiedy spontanicznie zdecydowaliśmy o wyjeździe na długi weekend potrzebowałam czegoś z duszą, czym mogłabym obdarzyć Anię. Kiedy tak się zastanawiałam siedząc na kanapie, mój wzrok powędrował na szafę w kierunku tacy. Nie zwlekając wyciągnęłam z szafy wosk i pokryłam nim całą powierzchnię podstawki. Na koniec dodałam laboratoryjny stempelek. Sobie chyba zrobię taką samą...



Zdążyłam jednak zrealizować moje rękodzielnicze marzenie - motankę. Ponad rok temu w moim mieście miały być organizowane warsztaty z tworzenia tych lalek, ale było zbyt mało chętnych. Poczytałam wtedy o motankach i zapragnęłam stworzyć ją sobie sama. Ale jakoś mi nie szło. Postanowiłam więc zaprosić do współpracy koleżankę. Z Anetą działałam już rok temu przy okazji warsztatów na Halloween w jej szkole. Wiedziałam więc, że jak się obie za coś weźmiemy, to musi się udać. Spotkałyśmy się więc w ubiegłym tygodniu i zaczęłyśmy plątać, wiązać i wić nasze laleczki. 
Motanki to bardzo ciekawa, słowiańska tradycja. Bardzo rozpowszechniona na Ukrainie, ale i u nas zdobywa co raz większe grono fanek. Są różne ich rodzaje, np. zadanice, czy ziarnuszki. Te pierwsze tworzymy z intencją, życzeniem. te drugie wypełnione są ziarnami i mają za zadanie strzec domowego ogniska. Najważniejsze, o czym trzeba pamiętać, to że nie używamy przy ich motaniu nic ostrego, nożyczek, ani igły. Druga rzecz - nie nadajemy lalce rysów twarzy, ponieważ wtedy lalki zajęłyby się swoimi sprawami. I jeszcze jedno - pracy nad motanką nie wolno przerywać, a na koniec powinniśmy ją obdarzyć czymś cennym, np. sznurem korali, czy inną błyskotką. 





Tworzeniu naszych laleczek towarzyszyły długie, inspirujące rozmowy i wyborne wino. Towarzyszyła także wyjątkowo marudna tego dnia Łucja. Efekty naszej pracy przeszły moje oczekiwania i bardzo mi się podobają. Swoją ziarnuszkę wypełniłam ziarnami pszenicy. Stoi w kuchni i pilnuje, co bym nic nie przypaliła i była dobrą gospodynią. Aneta za to swojej zrobiła przecudny warkocz, ale nie zdradziła mi intencji, w jakiej wykonała swoją zadanicę. Wiem jednak, że chciałbym, abyśmy spotykały się częściej w celach nie tylko rękodzielniczych. 

A propos motania, to w ostatnim czasie wymotałam też komin dla Łucji. Oczywiście w moich ulubionych szarościach, na szydełku. Podszyłam go minki. Często nie jestem zadowolona ze swoich szydełkowych poczynań, ale tutaj wyjątkowo skromna nie będę. Z chęcią zrobiłabym drugi taki dla siebie. Tylko czy starczyłoby mi cierpliwości? 


Na koniec chciałam też Wam coś polecić. Zwłaszcza fanom Harrego Pottera. Miałam okazję przeczytać ostatnio książkę Harry Potter i przeklęte dziecko. To nie powieść, a scenariusz sztuki wystawianej na West Endzie. Współautorką jest oczywiście Rowling. Akcja zaczyna się w momencie zakończenia ostatniej powieści. Harry z przyjaciółmi odprowadzają swoje dzieci na pociąg do Hogwartu. Czarodziej rozmawia z synem o jego wątpliwościach względem szkoły. Mały Albus ma jednak obawy nie tylko przed trafieniem do Slytherinu. Musi zmierzyć się także z legendą ojca. Kandydatów na tytułowe dziecko jest kilku - Albus, jego najbliższy przyjaciel, który być może jest synem samego Voldemorta, czy wreszcie sam Harry. Bo w końcu od spotkania z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać w Dolinie Godryka ciążyło na nim olbrzymie brzemię. 
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, co było dalej, to z pewnością będziecie tą książką usatysfakcjonowani. Nie polecam jednak tej lektury osobom nie znającym serii. Można się pogubić w odwołaniach do przeszłości ukazywanej w powieści. 

Zdjęcie pochodzi ze strony
Wydawnictwa Moja Rodzina
Muszę się Wam pochwalić, że już niemalże spełniłam po dwakroć swoje noworoczne postanowienie. Miałam czytać jedną książkę na miesiąc. W tej chwili mam przeczytane 21, co - wydaje mi się - jest dobrym wynikiem, zważywszy na fakt, że jestem młodą, aktywną zawodowo mamą... Listę książek przedstawię Wam pewnie przy okazji podsumowania roku. Jest, co czytać!