sobota, 31 stycznia 2015

Długi post o przerabianiu

Dawno, dawno temu, w w zasadzie w listopadzie wpadł zaczął mi kiełkować w głowie pomysł na metamorfozę salonu, tudzież dużego, albo jak kto woli, dziennego pokoju. O urządzaniu tego pomieszczenia kiedyś już pisałam, o TUTAJ.


Już od dawna nosiłam się ze zmianami, bo ciemne meble przytłaczały, stół przeszkadzał swoją ogromnością, przede wszystkim Łucji w jej wojażach. W połączeniu z brakiem słońca i cieniami szwendającym się po kątach powodowało to stany niemal depresyjne. Że nie wspomnę o każdym pyłku kurzu widocznym - przynajmniej dla mnie - od razu po wejściu do pokoju. Spontanicznie zapytałam Ciocię, czy nie chciałaby się zaopiekować stołem i 8 krzesłami. Chciała. Lawina ruszyła. 
Na pierwszy ogień poszła kanapa z ekoskóry. Łuszczyło się to dziadostwo niemiłosiernie. Po całym domu latały brązowe farfocle, pomimo szczelnego przykrycia kocem i narzutą. Wybór padł na ciemnoszarą sofę. Nie wiem, dlaczego moja Teściowa mówi, że to grafit. Chyba odezwało się jej Jadzine czarnowidztwo. W każdym razie kolor został zweryfikowany przez lubiące rozlewać, pluć, sikać gdzie popadnie i malować wszystko, co wpadnie w ręce dziecko i lubiącego się wylegiwać na miękkich meblach psa. Pozbyliśmy się foteli i starej wersalki bez żalu. Na jej miejsce wparowała nowa, większa, prostsza sofa. A na niej dwa łosie na poduszkach od mojej Siostry oraz kocyk od owada w kropki, który ma wiele z Was. 




Przed metamorfozą
Potem przyszła kolej na meble. Kierunek: Internet. Materiał: okleina. Kolor: dąb sonoma. Kolor do zakrycia: venge. Czas trwania: 1,5 dnia. Efekt: piorunujący. Aż nam się nie chciało wychodzić z domu. Pokój był odmieniony, stał się jasny i przyjazny. Wbrew wcześniejszym wątpliwościom udało nam się nałożyć okleinę bez większych problemów. Ba, nawet z przyjemnością. Nie przykręcaliśmy uchwytów, dzięki czemu mamy ciekawy efekt wizualny i brak problemów z otwieraniem szafek przez Łucję. 



Przed metamorfozą
Potem zabrali nam stół i krzesła i przez prawie dwa tygodnie jadaliśmy w biegu lub przy stoliczku Łucji. Ale się opłacało. Po kolei przychodziły krzesła i stół, pokój nabierał kształtu.


Przed metamorfozą
Co do krzeseł, to mega kompromis. Kiedyś wpisałam na allegro "krzesła", wyskoczyły mi takie i siakie, no najróżniejsze. Ale w jednych się zakochałam! Model enso. Jest w nich coś, jakaś magia, która mną zawładnęła i szeptała w głowie: kup te krzesła, kup te krzesła. A ja jej na to: przekonaj męża, przekonaj męża. Zawarłyśmy pakt. Mąż przekonany, krzesła kupione. Ale tylko dwa, bo reszta musiała być wygodniejsza - z miękkim siedziskiem i sztywnym oparciem. Mamy więc dwa enso i cztery h704 w szarej ekoskórze z chromowanymi nóżkami. Stół zakupiliśmy mniejszy, na 6 osób, w kolorze pasującym do mebli. Kiedy trafiliśmy na taki z zaokrąglonymi rogami wiedzieliśmy, że chcemy ten. Po pierwsze ma bardzo prostą formę, a po drugie jest bezpieczny dla dziecka. O ile oczywiście dziecko nań nie włazi. A nasze włazi nachalnie, nieustannie i niezmordowanie... 



Po schowaniu choinki okazało się, że brakło nam światełek, więc zostawiłam te, które zdobiły nasze drzewko (ledowe, nie nagrzewające się). Upchałam je do wazonu i powiesiłam na gałązkach. Wieczorem dają cudowne, klimatyczne światło. Do tego elektroniczna ramka na zdjęcia (znowu prezent od mojej Siostry, tym razem dla mojego Męża). Taki miły dla oka gadżet, dzięki któremu co chwila płaczemy ze śmiechu patrząc na zdjęcia i ujęte na nich chwile. Oczywiście ramka jest uwielbiana przez Łucję, która wręcz domaga się, by ją włączyć krzyczanym monotonnie słowem "zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia". 


Niby już wszystko zmieniliśmy, co było do zmiany, ale jeszcze coś nie grało - tapeta w sztukateriach nad łóżkiem. Wpisałam w google frazę "tapeta brzoza". No ładne były, ale nic nadzwyczajnego. Ale trafiłam na "tapetę deska". To było jak rażenie piorunem! Pozostało namówić - znowu - Męża. Michał okazał się wspaniałomyślny! Zamówiliśmy, odebraliśmy i jeszcze tego samego wieczoru kleiliśmy. Zdarliśmy starą tapetę, ale tylko tą winylową warstwę, tej papierowej nie było trzeba, na szczęście. 


No i teraz wreszcie czuję się jak u siebie, jakbym wróciła do domu po długiej nieobecności. Jakbym chodziła po plaży w lnianej niebieskiej koszuli. Kolory, których użyliśmy sprawiają, że nasz salon kojarzy mi się z zimowym krajobrazem w słoneczny dzień.


 Oczywiście na co dzień walają się wszędzie zabawki Łucji, a książeczki to nawet na stałe zadomowiły się w półce pod telewizorem, ale i tak nawet nie znajduję słów, by opisać Wam jak dobrze się teraz czuję w naszym, jakby nie było nowym pokoju. Najlepsze jest to, że działaliśmy bez jakiegoś konkretnego zamysłu. Plan był jeden - zmiany. Te już wyszły spontanicznie. Nauczyłam się, że jak sobie coś wymyślę, napalę się i w ogóle, to potem danej rzeczy nie mogę znaleźć. Dlatego tym razem postawiłam na instynkt i szczęśliwy los. Wyszło jak wyszło. 







A już zupełnie na koniec zastanówmy się wspólnie, czy mogę mój salon nazwać skandynawskim? Rogacze - są. Przytulne poduchy i koce - są. Proste formy - są. Szklane świeczniki - są. Nawiązanie do natury i eko - jest. Dizajnerskie krzesła - są. Gwiazdy - są. Gałgankowy dywanik - jest. Szwedzkie kryminały - są. Coś jeszcze dopiszemy do listy? Mam nadzieję, że długość posta jednak nikogo nie zabiła, bo dopiero byłby kryminał. Że nawet jak nie czytaliście, to chociaż zdjęcia się Wam spodobały i że choć niektórzy z przyjemnością wypiliby ze mną kubek gorącej czekolady w naszym przytulnym gniazdku. 


Przedmioty użyte przy metamorfozie:
  • Okleina, dąb sonoma, dostępna TU
  • Stół Fado, Agata Meble
  • Krzesła enso, allgro
  • Krzesła h704, brw
  • dywanik gałgankowy, Jysk
  • poduszki z łosiem, next
  • koc, Biedronka
  • tapeta deska, Leroy Merlin, dostępna TU
  • sofa, sklep firmowy Meblech
  • Kubek Galicja

oraz wiele innych przedmiotów będących prezentami od Was lub wygranymi w candy.

środa, 28 stycznia 2015

Refleksje sprzed zaśnięcia


Na początku zaznaczę, że poniższy tekst to nie manifest. Nie chwalę mojej opinii jako jedynej słusznej. Odnoszę jednak wrażenie, że wiele młodych kobiet i matek myśli podobnie. Dlatego chciałam się z Wami podzielić pewną refleksją. Muszę też zaznaczyć, że to tylko około-północny zlepek myśli.

Zdjęcie sprzed 5 lat. W tym roku pogoda raczej marcowa.

 Kilka dni temu nie mogłam spać. Czuwałam przy chorym dziecku. Kiedy poczułam jej rączkę na twarzy naszła mnie pewna myśl.  Zdziadziałam. Czy to możliwe żeby  największym szczęściem stał się dla mnie dotyk dziecięcej rączki? Jeśli to oznacza zdziadzienie to owszem, zdziadziałam! Ale czy naprawdę? Co dziś oznacza czerpanie przyjemności i życiowej satysfakcji z bycia matką i żoną? Czy na pewno jestem kurą domową? Wydaje mi się, że minęły czasy równouprawnienia  za wszelką cenę, tego feministycznego bełkotu o kobietach na traktorach. Dziś kobieta może cieszyć się z tego że jest kobietą i nie przejmować się brakiem jąder chociażby. Choć znam takie dziewczyny którym niejeden pan mógłby pozazdrościć jaj. A i brak równowagi w wynagrodzeniach razi. Brzydzi mnie jednak polityczna  poprawność, kiedy za drzwiami i tak panuje mobbing i szowinizm. Ale wracając do tematu. Dziś wraca moda na bycie panią domu. Choć może nie na perfekcyjną. Wreszcie mamy prawo mówić o tym, że nie jesteśmy idealne, że nie każda  z nas umie i lubi gotować, że nie wszystkie od razu kochamy swoje dzieci. Znam i takie przypadki.  Ale ja się właśnie odnalazłam. Lubię robić mężowi obiad. Nie lubię mu pasować koszul ale denerwuje mnie jak chodzi w pogniecionych.  Trudno. Przeboleję i wyprasuję. Uwielbiam za to bawić się z nim i z Łucją, bo wtedy najbardziej i najmocniej czujemy się rodziną. Lubię mieć porządek. Nauczyłam się szybko i efektywnie sprzątać. Nie jestem idealna i jestem z tego dumna! Mam pracę, żeby zarabiać i pasję żeby się spełniać (bo coś musi dawać mi satysfakcję w sensie zawodowym). Mam dom i rodzinę by czuć się bezpiecznie. Zdumiało mnie ostatnio w kolejce do lekarza, że byłam jedyną matką. Dzieci przyszły albo z  babciami albo z tatusiami. Nawet nie chcę się zastanawiać nad przyczynami, bo to nie jest istotne. Sam fakt. Znam kobiety które wstydziły się bycia drugi raz w ciąży bo podobno ludzie patrzyli na nie jak na  przypadki  patologii. Że niby mieć więcej niż jedno dziecko, to coś co się zdarza na nizinach społecznych (WTF?!). W takich momentach zastanawiam się czy ja jestem normalna czy może wymyśliłam sobie ze jestem szczęśliwa? Znowu czuję dotyk małej rączki na twarzy. To nie sen. A jeśli kiedykolwiek był, to właśnie się spełnił. Jestem kobietą i matką. Nie jestem idealna. Jestem sobą! Mam prawo być zmęczona. Mam prawo być smutna. Mam prawo nie udawać, że jest w porządku kiedy nie jest (choć do tego akurat jestem przyzwyczajona, tak mnie nauczono). Mam prawo zrzucić maskę nałożoną przez społeczne normy. Przestałam przejmować się tym, co myślą o mnie inni. Nic nie muszę. Wszystko chcę! I wszystko mogę! 


niedziela, 25 stycznia 2015

Dzień Babci i Dziadka

Wiem, ze sporym poślizgiem dodaję ten wpis, ale czas ucieka mi ostatnio przez palce. Poza tym w ciągu kilku minionych dni bardziej jeszcze skupiałam się na Łucji, bo moje dzieciątko męczył jakiś wirus, czy nie wiadomo co. Jest już dobrze, ale jak na tak malutki organizm, to bardzo wiele. Pozytyw jest taki, że Łucja stała się naszą nauczycielką. A uczy nas każdego dnia – pogody ducha, uśmiechania się pomimo wszystko i spontanicznej, nieskrępowanej radości.
Od kiedy jest z nami wiele różnych świąt obchodzimy inaczej, bardziej uroczyście, intensywniej. Tak jest także w przypadku Dni Babci i Dziadka. Łucja ma dwie kochane babcie, jednego dziadka, dwie prababcie oraz jedną ciocię-babcię i dwóch wujków-dziadków (jeśli chodzi o wujostwo, to Łucja spędza z nimi po prostu dużo czasu i sądzę, że kocha ich przeogromnie i ze wzajemnością i jest przez nich traktowana jak rodzona wnuczka, dlatego ich także postanowiliśmy wyróżnić w te szczególne dni).
Tak trochę na ostatnią chwilę przygotowałam kartki z życzeniami. W końcu jeszcze chwilę temu był Nowy Rok, a tu już koniec stycznia. Zanim się obejrzałam, już rozbrzmiewał ostatni dzwonek i dlatego wyszło jak wyszło. Mam nadzieję, że wszystkim Dziadkom się podobało i że Wy też spojrzycie pobłażliwszym okiem na moje wyczyny.








Ślę Wam moc słoneczka na nadchodzący tydzień!


środa, 21 stycznia 2015

Zimowe seducha

Zima, zima, zima… Pada, pada… deszcz! Parafrazując słowa dziecięcej piosenki (uwielbianej przez Łucję zresztą) można idealnie oddać dzisiejszą aurę. Mój Bąbelek śpi smacznie i pochrapuje. Bidulka znowu jest chora i siedzimy w domu. Tymczasem mnie naszło, aby dziś pokazać Wam serduszka, które zdobiły w minione święta naszą choinkę.









Te w śnieżynki powstały ze ściereczki zakupionej w Pepco. Te lniane wzorowałam na przepięknych serduszkach, które widziałam u Jagi. Zachwyciły mnie one do tego stopnia, że postanowiłam mieć własne. Nie wiem, jak stary był materiał, z którego je szyłam (była to bluzka zakupiona jakiś czas temu w sh, uwielbiałam ją, ale niestety słaby materiał darł się niemiłosiernie). Efekt jest jednak taki, jakbym te serca wyciągnęła z jakiegoś kufra po babci, a nie uszyła w pewien grudniowy wieczór. Mam nadzieję, że i Wam się spodobają.

Miłego popołudnia! 

niedziela, 18 stycznia 2015

Szafka na klucze

Witam niedzielnie! Łucja śpi, w lodówce leżakuje ciasto na rogaliki, Męża wysłałam do sklepu. Mam chwilę, więc piszę. Chciałam dziś pokazać szafkę na klucze, którą zrobiłam dla Ani z bloga mój dom… Szafka była prezentem świątecznym. Bardzo mi się spodobał element z farbą tablicową. Jak tylko zobaczyłam w sklepie surowe pudełko, wiedziałam co i dla kogo z niego powstanie. Dodałam kilka dekupażowych elementów i drewniany kluczyk pomalowany na czarno.








A tak przy niedzieli podzielę się z Wami jeszcze moim niedawnym wypiekiem.



Śnieżynka z nutellą (przepis TU) chodziła mi po głowie, od kiedy dostałam w świątecznej paczce z pracy słoik czekoladowego mazidła. Łucja nie jada czekolady ze względu na alergię na kakao, ja jakoś też ćwiczę silną wolę. A że nic nie może się zmarnować… Myślałam, że takie ciasto, oprócz niezaprzeczalnych walorów estetycznych, musi też rewelacyjnie smakować. Otóż powiem Wam tak – dupy nie urywa (choć może to i  dobrze, jeśli mówimy o jedzeniu). Jak ktoś lubi słodko-słodki łakocie, to może i polubi to ciasto. Ja jednak już go raczej nie zrobię. No, może i zrobię, żeby goście podziwiali sam widok :D Dla Łucji powstała wersja w kształcie chałki z marmoladą.
Pozdrawiam Was cieplutko!


czwartek, 15 stycznia 2015

Anioł potrzebny od zaraz

Za oknem ciemno. Noc. Jeszcze dziś, choć już prawie jutro. Nie idę spać, choć pisząc już prawie śpię. Ale obiecałam sobie, że nie zaniedbam bloga. Zwłaszcza widząc tak miłe słowa pod ostatnim postem. To naprawdę budujące i bardzo Wam wszystkim serdecznie dziękuję za każdy komentarz!
Dziś nie będzie już tak efektownie, ale pozostaję w klimatach mocno dziewczęcych. Chciałam Wam pokazać Aniołka i serduszka, które poleciały do mojej Siostry jako jedna z kilku części świątecznego prezentu. Każde z nas, Łucja, ja i mój Mąż zostaliśmy szczodrze obdarowani w minione Boże Narodzenie i chciałam odwdzięczyć się najlepiej, jak umiem. Poza tym Siostra już dawno prosiła mnie o kilka rzeczy. Uszyłam więc aniołka i serduszkowe zawieszki. Mam nadzieję, że zdobią teraz sypialnię jakieś półtora tysiąca kilometrów od nas.






Pozdrawiam wszystkich cieplutko! Jeszcze raz dziękuję za wszystkie miłe słowa i dobrej nocy oraz udanego weekendu życzę!