Wpis niniejszy miał się nazywać: "to cholerne minky". Stwierdziłam jednak, że nie wypada tak przeklinać od samego progu. Można o krok za. Ale od początku. Niespełna tydzień temu nasz kochany Tomuś obchodził swoje pierwsze urodziny. Wszyscy jesteśmy niezmiernie szczęśliwi, bo ten nasz mały bohater jest oczkiem w głowie wszystkich. Dlatego chciałam, by dostał od nas coś wyjątkowego. Już od dawna rozmawiałam z jego Mamą o uszyciu mu narzuty na łóżko i jakichś dodatków. No i wpadłam na genialny pomysł - uszyję z jakiegoś fajnego materiału i szarego minky. Z tym fajnym materiałem miałam przeboje, bo miały być samochody, ale takich jak chciałam już nigdzie nie było. Ani w sklepach stacjonarnych, ani w internecie. Potem, po konsultacjach ze szwagierką, wybrałam granatowo-białe zyg-zaki. Kilka dni i kurier przyniósł mi paczuszkę, przy rozpakowywaniu której paliły mnie palce - będę szyć, będę szyć! Bardzo mi się ta tkanina podoba, jest dość sztywna i po prostu ładna. Z minky nie miałam problemów - znalazłam w sklepie w swoim mieście. Problemy zaczęły się później. Odmierzyłam oba materiały i wykroiłam. Spięłam szpilkami i zabrałam się do roboty. Maszyna turkotała, aż miło. Do czasu, kiedy okazało się, że przeszyłam zyg-zaki, a minky zostało mi z 30 cm. Krótkie, ciche przekleństwo poprzedziło kilka minut pracy z przecinakiem. Ponowne rozłożenie na podłodze, fastrygowanie i szycie. Kolejne przekleństwo, tym razem głośniejsze. Dobrze, że Łucja bawiła się w swoim pokoju nieświadoma stanu, w jakim znajdowała się jej, na ogół w miarę spokojna mamusia. I znowu prucie, znowu szycie. Początkowo szło dobrze. Ale potem znowu zonk. Akurat Mąż wrócił z pracy, więc mu się oberwało. Zupełnie przy okazji. No bo przecież mógłby popatrzeć swoim męskim okiem i coś naprawić. A najlepiej, to nic nie mówić i wyjść, a mnie zostawić w stanie totalnej psychicznej agonii spowodowanej nagłym spadkiem samooceny i wiary we własne umiejętności. Tym razem sprułam wszystko bez pomocy przecinaka, zwinęłam materiały w kłębek nie zwracając uwagi na wbijające się w moje dłonie szpilki. Miałam ochotę coś rozwalić, uderzyć ręką w ścianę. Ale wtedy to już nic bym nie uszyła. Usiadłam, opanowałam się i zadzwoniłam. Pół godziny później, z kubkiem herbatki w dłoniach siedziałam i patrzałam jak zwinne ręce mojej Sąsiadki z niesamowitą zręcznością "wdają" to dziadowskie minky pod igłę maszyny. Żeby nie skłamać, zajęło jej to może ze 40 minut. Słowo klucz do powyższej sytuacji? Doświadczenie! Pani Sąsiadka jest z zawodu krawcową. Widziałam, że kołderkę i poduszkę z minky uszyła dla swojego wnuka (z którego Mamą malowałyśmy swoją drogą bombki). Widzicie, taka międzysąsiedzka pomoc. Swojej Sąsiadce jestem niezmiernie wdzięczna. Gdyby nie ona, odwieźliby mnie do najbliższego psychiatryka, a Tomek zostałby bez prezentu! Wróciłam do domu przeszczęśliwa. Z radością zabrałam się za szycie poduszek. Już wiedziałam, że trzeba "wdać" materiał. Przy rozmiarze 40x40 cm nie było już takiego problemu. Z małymi potknięciami mi się udało. Do tego mały samochodzik, kilka guzików, wszycie zamka (robię to co raz lepiej!) i poduszka gotowa. Potem zrobiłam jeszcze jedną, ale już bez polarku. To tak w trosce o swój nadszarpnięty tego wieczora umysł...
W sobotę z ogromną dumą i radością wręczyliśmy prezent małemu Jubilatowi. On jeszcze nie wie, co to minky, zyg-zaki i takie tam, ale mięciutki materiał chyba mu się spodobał. I jego Mama była zadowolona... Jeśli miałabym się tak męczyć, choćby i przez tydzień... Jeśli nie miałabym w swoim sąsiedztwie życzliwej i pomocnej Osoby... Jeśli przyszłoby mi złamać jeszcze i 10 igieł (a o tym to wcześniej nie wspomniałam, ale igła też poszła), a w pasmanterii brakłoby nici... To i tak bym się nie poddała. Dla małego Tomka, dla naszych wszystkich dzieci, jestem w stanie szyć to cholerne minky do końca życia!
Piękny i pomysłowy prezent, szkoda tylko, że okupiony takimi ciężkimi przejściami... na szczęście efekt końcowy koi skołatane nerwy. A taka sąsiadka to najprawdziwszy skarb i skarbnica krawieckiej wiedzy. Co to znaczy "wdać" materiał?
OdpowiedzUsuńCiekawe kiedy powstanie taki zestaw dla Łucji :)
A swoją drogą to pewnie jasniało od przekleństw hihihihihi
Wdać materiał - umiejętnie podkładać go pod igłę maszyny w trakcie szycia, delikatnie wręcz marszcząc. Przy szyciu ulega on bowiem rozciąganiu. Efektem wdawania jest to, że 2 metry przed szyciem, to także 2 metry po zszyciu, a nie 2,5 :)
UsuńTakim zygzaczkiem to ja bym nie pogardziła. Jak przeczytałam historię o Twoich perypetiach, to utwierdziłam się w przekonaniu, że szycie nie jest dla mnie. Choć maszyna stoi w piwnicy :-)
OdpowiedzUsuńpięknie wyszło
OdpowiedzUsuńJak dobrze mieś sąsiada:) Super wyszło.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
no piękna kolorystyka- oby tak dalej
OdpowiedzUsuńCzasami zasiadam pod maszynę, ale aż takich umiejętności krawieckich nie posiadam :(
OdpowiedzUsuńKomplecik idealny!
Miłego wieczoru, Marta
Twoja opowieść o szyciowych zmaganiach - pierwsza klasa! :) Najważniejszy jest koniec, a koniec wyszedł naprawdę super! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń