środa, 15 lutego 2012

Angielski pacjent

Jako, że jesteśmy świeżo po Walentynkach, przedstawiam Wam dziś mojego Kochanka, który w ciągu kilku ostatnich dni skradł mi serce. Całkowicie i nieodwołalnie.

Jest to stary wiktoriański album na zdjęcia z 37 rewelacyjnymi fotkami. Każdą wolną chwilę poświęciłam na próbach umieszczenia tego cacuszka w czasoprzestrzeni historycznej. Pewnie nie wszystkie z Was wiedzą, że jestem z wykształcenia archiwistą i historykiem wojskowości. Tak, tak, wojskowości, nie ważne (znaczy się bardzo ważne, ale nie w tym przypadku). Stąd, kiedy zobaczyłam album, od razu obudził się mój badawczy umysł – po prostu nie mogłam inaczej!  Mój Skarb przybył do mnie zza Kanału La Manche w ubiegły piątek. Nie wiem, jak poprzedni właściciel mógł się go pozbyć i potraktować tak okrutnie... Niczym zbity pies wędrował sobie mój album, aż natrafił na moją Mamę. A ona, wiedząc jaką radość sprawi mi posiadanie takiego uduchowionego przedmiotu postanowiła mi go czym prędzej wysłać. Kiedy wreszcie mogłam go pogłaskać i przytulić, miałam łzy w oczach (taki archiwistyczny fetysz mam chyba – stare książki i dokumenty tak na mnie działają). Od razu podkleiłam mu grzbiecik i wyczyściłam okładkę preparatem do czyszczenia skóry, zajęłam się najtroskliwiej, jak umiałam (stąd tytuł posta).  



Niestety nic nie da się poradzić na plamy wewnątrz albumu, ale mnie one wcale nie przeszkadzają. Album na oko pochodzi z końca XIX wieku. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie przeprowadziła małego reaserchu. Na podstawie zebranych informacji udało mi się naskrobać coś na kształt małego artykuliku. Osobom, które nie lubią historycznego bełkotu odradzam dalsze czytanie i przejście do oglądania fotek, ale mam też nadzieję, że niektórym się te kilka informacji przyda. No dobra, może nie przyda, ale przynajmniej może kogoś to zainteresuje. Miłej lektury i miłego oglądania.

Wiktoriański album na zdjęcia.

            Mówi się, że każda szanująca się wiktoriańska rodzina miała album na zdjęcia. Podejrzewam, że to tylko kolejny ze stereotypów dotyczący tamtej epoki. Prawdą jest jednak, że fotografia, która upowszechniła się w drugiej połowie XIX w. szybko stała się produktem „must have” w konserwatywnej i podporządkowanej konwenansom społeczności. Forma albumu przypomina nieco biblię. Powodem tego jest fakt, że bardzo często Pismo Święte, a w zasadzie jego okładka, było miejscem, gdzie spisywano wszelkie dane genealogiczne danej rodziny. Uzupełnieniem tych informacji były fotografie. Nie dziwi więc fakt, że porównanie do biblii oraz przywiązanie do wartości rodzinnych sprawiły, że przedmiot służący przechowywaniu zdjęć zyskał tak zdobną szatę.  Także sposób zamieszczania odbitek był określony (niezmienne umiłowanie do podporządkowywania się wszelkim zasadom i tu jest widoczne). Starano się zatem zawsze umieszczać na jednej stronie mężów i żony, ale też rodzeństwo. Dzięki temu dużo łatwiej dziś ustalić stopień pokrewieństwa danych osób, choćby i tylko na podstawie zdjęć właśnie.
            Prezentowany poniżej album, pochodzi prawdopodobnie z lat 1870-1890. Można to stwierdzić na podstawie wykorzystanych materiałów, rozmiaru, czy formatu zdjęć. Okładka albumu wykonana jest ze skóry zdobionej pięknymi tłoczeniami oraz dziś już niestety  niekompletną klamrą (zdarzały się także podwójne zapięcia). Każda z 14 kart jest złocona na brzegach i posiada ramkę w tymże kolorze. Na wielu stronach umieszczone są barwne ilustracje, w romantycznym stylu wpisującym się w estetykę epoki. Na każdej karcie jest miejsce na umieszczenie jednej lub dwóch fotografii, w zależności od rodzaju. Można w nim było umieszczać zdjęcia carte de visite oraz w formacie gabinetowym. Na tej podstawie można sądzić, że album został wytworzony po 1870 r., gdyż wcześniej format gabinetowy fotografii  nie był stosowany. W datowaniu albumu pomagają także jego wymiary – 18 x 22 x 5,5 cm, najbardziej charakterystyczne dla lat 70-tych XIX w. (opracowano na podstawie strony www.rogerco.freeserve.co.uk)
            Ustalenie dat powstania zdjęć należy już do zadań trudniejszych. W tym przypadku pomocne są informacje takie jak: nazwisko i adres  fotografa (często umieszczane na rewersie fotografii lub na ozdobnym obramowaniu), wszystko, co dotyczy osoby fotografowanej, a więc sposób uczesania, ubiór, rekwizyty studyjne. Kluczowy może okazać się format zdjęć (jak w przypadku prezentowanego albumu) oraz ich konstrukcja – grafika, typografia, rozmiar i kolor zastosowanych czcionek. Nierzadko pomocna okazuje się informacja o producencie samych kart, czy o drukarni. Praktycznie każda wiadomość, którą uda nam się wyczytać ze zdjęcia może okazać się przydatna w ustalaniu czasu i miejsca jego powstania. (opracowano na podstawie stron: www.cartedevisite.co.uk, www.victorianphotogaphers.co.uk)
            W przypadku naszego albumu mamy do czynienia z dwoma rodzajami zdjęć. Były to, jak wspominałam wyżej, carte de visite oraz fotografie gabinetowe. Pierwsze w nich opatentował w Paryżu Andrè Adolphe Eugène Disdèri w 1854 roku. Fotografia ta miała najczęściej format 6 x 9 cm i była przyklejona do kartonika. Zazwyczaj prezentowano na nim jedną osobę, ale zdarzało się też, że do takiego zdjęcia pozowała cała rodzina. Zastosowana technika znacznie zmniejszyła koszty wytwarzania fotografii, co przyczyniło się do ich upowszechnienia. Moda na  carte de visite zaczęła zanikać pod koniec lat 60-tych XIX w. Do łask wkradł się format gabinetowy. Pojawił się on w 1866 roku. Odbitka była wykonywana na papierze albuminowym, przeważnie w formacie 16,5 x 11,5 cm. Najczęściej były to portrety studyjne. Wystający spod fotografii kartonik tworzył ramkę, na której drukowano czarną, czerwoną lub złotą obwódkę. Do końca 1890 r. stosowano karton biały, potem najczęściej spotyka się już barwne. Od połowy lat 90-tych XIX w. mniejszą uwagę przywiązywano także do formatu zdjęcia. Ten rodzaj odbitek zaniknął praktycznie do końca I wojny Światowej. (opracowano na dostawie strony: www.wikipedia.org)
            Prezentowany album zawiera 40 fotografii (3 brakuje), 26 z nich, to  carte de visite, pozostałe  14 to odbitki w formacie gabinetowym. Przedstawiają one głównie pojedyncze osoby, ale też całe rodziny. Oceniając podobieństwo, na przynajmniej dwóch zdjęciach znajduje się to samo małżeństwo, a fotografię wykonano w odstępie około 20 lat. Na podstawie strojów można domniemywać, że wszystkie zdjęcia zostały zrobione w drugiej połowie XIX wieku (bezpieczne ramy czasowe to 1854 – 1910), głównie na terenie Wielkiej Brytanii (Taunton, Alnwick, Exeter, Londyn, Bristol, Somerton, Paddington, Playmouth, Glastonbury, Cardiff), jednakże aż 8 z nich powstało w amerykańskich studiach fotograficznych, przeważnie w stanie Illinois.
            Niestety ani na okładce albumu, ani na odwrocie zdjęć nie ma praktycznie informacji, które mogłyby ułatwić identyfikację rodziny. Jedynie na dwóch fotografiach widnieje dopisane nazwisko Dolman (raz jest to L.Dolman, w drugim przypadku Mr. Dolman). Na rewersie owalnego zdjęcia dziecka ktoś napisał dedykację „dla cioci Bess”. Idąc tym tropem oraz łącząc powyższe fakty z informacją o miejscu wykonania jednego ze  zdjęć z nazwiskiem (Bristol), znalazłam rodzinę, która  mogłaby pasować do tej ze zdjęć. W spisie ludności bowiem z 1901 r. widnieje bowiem Elizabeth Dolman, lat 39, jej mąż, George (59), celnik oraz ich dzieci – Annie (19), barmanka, George (17) i Frank (15), obaj byli hydraulikami. Wątpliwym jest, że to właśnie osoby, których szukamy, ale miło było by sądzić, że nie są już anonimowi.
            Więcej szczęścia miałam szukając informacji o fotografach. Są to często pojedyncze fakty, jak data urodzenia, czy okres działania firmy, ale wszystko to potwierdza przyjęte w datowaniu zdjęć ramy czasowe.

Profesor Robert Hellis (1835 – 1895) był nie tylko fotografem. Organizował także seanse magiczne na przyjęciach, które wyglądały tak, jak przedstawiają to dziś klasyki kina – krąg ludzi trzymających się za ręce i siedzących wokół stołu. Podejrzewano, że błyski i odgłosy, które dało się zaobserwować podczas tych seansów były niczym więcej, jak tylko efektem działania urządzeń, które profesor posiadał w swoim studiu fotograficznym. (informacje na podstawie strony: www.pentaxk10dblog.blogspot.com). Studio przy 211 & 213 Regent St. w Westminster działało w latach 1891 – 1901. Prowadził je Wiliam Edward Morgan. Zmarł w Lewisham. (http://www.photolondon.org.uk/pages/details.asp?pid=3694).

Gilbert Lawrance Temple (1852 - …..), syn  Gilberta i Rebeki Temple. Przygodę z fotografią zaczął w 1870 r. W Beloit (Wisconsin), następnie, od 1974 roku, przez 7,5 roku prowadził studio fotograficzne wspólnie z człowiekiem o nazwisku Santee. Samodzielny zakład Temple otworzył dopiero w 1884 r.
„Arcade Photographic”, studio fotograficzne mieszczące się arkadach w Exeter. Znajduje się na liście sklepów z 1897 r. 

Fredrick Southwell, ur. 1868 w Londynie. Studio na Battersea prowadził w latach 1893-1917.

M.V. Mower, studio przy Clarence Road miał w latach 1900 – 1902

Albert Edward Coe, ur. 1872 r., rozpoczął swoją karierę w studiu Sawyer & Bird. Po raz pierwszy pojawia się tam w 1891 r. Daty dotyczące firmy, to 1908-1916. (www.bellsite.id.au, http://www.early-photographers.org.uk/Nor%20C-D.html)

John Hawke, wiadomo, że w 1890 jego studio mieściło się już na 8 George St. w Playmouth.

Seadle Brothers – Charles i Archibald Stewart,  studio przy 191 Brompton Road prowadzili w latach 1881-1930 (www.photolondon.org.uk/pages/details.asp?pid=6912)

A & G Taylor  - Station Approach, Bridgend 1910 , Market Square, Pontypridd 1895, 1899, 1901, 1910, 1914
Andrew  (1832 – 1909)

Gearing, Charles Henry James & Sons, sudio przy 52 Regent Street, Westminster prowadzili w latach  1893 - 1909. (www.photolondon.org.uk/pages/details.asp?pid=3004)

Tylko dwie fotografie nie  zawierają informacji o studiu, w którym zostały wykonane. Godnym uwagi jest fakt, że żadnego ze zdjęć nie zrobiono w Reading,  czyli w miejscu odnalezienia. Świadczyć to może o tym, że przedmiot ten przechodził w ostatnich latach z rąk do rąk zupełnie przypadkowych osób – nabywców.  Przypadkowość mogłaby tłumaczyć fakt, że ktoś pozbył się albumu za bezcen. A może zawiózł go do Reading członek rodziny, dla którego fotografie były już tylko pamiątką po przodkach. To kolejna niewiadoma, na którą być może z czasem znajdę odpowiedź.
            Niezależnie jednak od czasu i miejsca powstania zdjęć, które zawiera ten wspaniały album, są one rewelacyjnym świadectwem minionych czasów oraz źródłem po poznania mody i obyczajowości epoki wiktoriańskiej.


Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam i nikt nie usnął. Na pewno przyjemniejsze będzie oglądanie fotek. Tu na razie zdjęcia zdjęć, ale mam zamiar wszystkie zeskanować łącznie z rewersami (które są często ciekawsze niż same fotografie).

















No i widzicie, moje biedne serce nie miało szans w starciu z tym pięknym albumem. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie :)

Pozdrawiam cieplutko!

24 komentarze:

  1. no i masz babo placek....zżarło mi komentarz:((( Ewelinko!!! toż to perła!!! skarb!!!! cudo!!!!...jak dobrze ,że trafiło w twoje ręce:)))zauroczona jestem:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę, na prawdę strasznie zazdroszczę ale chyba mi wolno wszak jestem wiktoriańską duszyczką! Cudo!Buziak!

    OdpowiedzUsuń
  3. piękny, piękny album ;) ja też zazdroszczę i pewnie takich zazdroszczących będzie tu wiele ;) super sprawa, że zabrałaś sie też za historyczną stronę

    OdpowiedzUsuń
  4. O rany! cenny skarb posiadasz Moja Droga :) nie ukrywam ze zazdroszcze, bo ja tez lasa na te rzeczy jestem. Pieknie wydany , piekne zdjecia, oczywiscie ze nie zanudzilas, wiele rzeczy sie dowiedzialam :)
    Pilnuj go!! sciskam

    OdpowiedzUsuń
  5. Album przepiękny !!!
    Cudne ma zdobienia kart, ja mam album który nie ma dodatkowych zdobień i niestety nie mam zdjęć - Twoje są orginalne i piękne, wspaniały skarb !!!!
    Pozdrawiam Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja Cie kręce!!!!! ale zazdroszę coś niesamowitego!

    OdpowiedzUsuń
  7. O rety!!!! rety!!! Ja rozumiem w 200%!! cudo, prawdziwy skarb! Jestem pod wrażeniem :) piękne te fotografie....
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. niezłe śledztwo przeprowadziłaś :)
    znalezisko suuuuuuper
    jestem pod wrażeniem Twojego zaangażowania w sprawę :)
    pozdrawiam ciepło
    Kasia

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspaniała historia,wspaniały skarb i Ty jesteś wspaniałą osobą skoro tak skrupulatnie podchodzisz do historii.Faktycznie nici z walentynek ,jeżeli przez kilka dni drążyłaś dzieje fotografii.Świetnie się czyta tego posta,jak mogłaś przypuszczać,że ktoś cos ominie.Niesamowite fotografie,cudna okładka.Masz w domu skarb.Będę wracać,żeby podziwiać.

    OdpowiedzUsuń
  10. Niesamowite, ja zawsze w takich chwilach myślę sobie ilu ludzi jest z taką rzeczą związanych, ilu to dotykało, widziało. To daje takim przedmiotom duszę:)
    PS> dziękuję za wizytę u mnie, obserwatorzy u mnie są na pasku z prawej, taki schemat. Zapraszam ponownie i dziekuję za miłe słowa na temat mojego bloga:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Uwielbiam historie i takie stare albumy
    One mają w sobie ,,duszę"
    Szkoda, że ja żadnego nie posiadam

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. ale z Ciebie mądra osóbka! i bardzo wrażliwa!:) piękny ten stary album:)

    OdpowiedzUsuń
  13. prawdziwy skarb .... i prawdziwy odkrywca :) pozdrawiam, po cichu zazdroszczę

    OdpowiedzUsuń
  14. ja również UWIELBIAM i szanuję wszystkie przedmioty z duszą, wiekowe. bardzo cenne są dla mnie wszystkie pamiątki rodzinne, zdjęcia zwłaszcza. tym bardziej nie rozumiem właściciela albumu. cóż, są ludzie i "ludzie"..

    pozdrawiam Cię cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  15. Niesamowite ... piękne i trochę straszne te zdjęcia. Jak sobie pomyslę, że ktoś "zbierał" swoich bliskich, patrzył i wspominał, przeżywał różne uczucia, to mam dreszcze.To taki bardzo osobisty skarb. Masz sie czym pochwalić :-)Do tej pory nie znałam nikogo kto byłby historykiem wojskowości. Czy to Twoja pasja?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Iwonko, historia wojskowości to moja ogromna pasja, choć już od dawna nie pielęgnowana... Kiedyś w ogóle bardzo chciałam zostać żołnierzem zawodowym :) Dojrzewając porzuciałm te romantyczno-patriotyczne zapędy. Ale miłość do wojskowości siedzi we mnie cały czas. To jedna z tych na całe życie :D

      Usuń
  16. Przepiękny prezent Ci mama zrobiła!i dobrze,ze ten album trafił w Twoje łapki,przynajmniej ma zapewnioną godziwa przyszłość:)a zdjęcia cudowne,oj skanuj,skanuj:)
    pozdrawiam:)!
    m.kuternowska@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  17. jestes posiadaczką prawdziwego skarbu!!!!!podziwiam Twoją pasję;-))))zdjęcia niesamowite!!!!

    OdpowiedzUsuń
  18. Historia wojskowości, to bardzo orginalna pasja, jestem pod wrażeniem. Lubie nietuzinkowe osoby :-), tym bardziej mi miło, że moge do Ciebie zaglądać. Kilka lat temu założyłam stowarzyszenie kobiece, które skupiało własnie takie kobiety - pracujące zawodowo, prowadzące dom i mające orginalne pasje. Stowarzyszenie nie wyszło, ale mam grupę fantastycznych kumpelek, które potrafią dopieścić wewnętrzne dziecko :-)
    Pozdrawiam Cię bardzo ciepło z zasypanej wsi!

    OdpowiedzUsuń
  19. O matko, jakie cudowności :) Zazdroszczę Ci takiego skarbu, uwielbiam takie śliczności z duszą i nadgryzione zębem czasu :)

    OdpowiedzUsuń
  20. ta pięknotka nie mogła trafić w lepsze łapki...:))
    poczułam zazdrość...do twojej pasji:))

    OdpowiedzUsuń
  21. Doskonale rozumiem Twoje biedne serce...:) Sama jestem posiadaczką kilkuset rodzinnych, co prawda fotografii, ale od lat kontakt z nimi, przysparza moje serce o mocniejsze bicie... Piękny prezent, album chyba nie mógł trafić w lepsze ręce:)
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  22. trafiła Ci się PEREŁKA!!
    pięknie o nią zadbałaś !
    jestem pod ogromnym wrażeniem Twojego profesjonalnego podejścia do tematu :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Oszałamiająca zdobycz.Uwielbiam ten okres w historii ze wszystkimi jego aspektami. Ten album to chętnie bym Ci wykradła.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :)