niedziela, 23 sierpnia 2015

Lektury na ostatni tydzień wakacji


Rzeka Namsen, Norwegia

      Jakiś czas temu szukając książek o tematyce wikińskiej trafiłam na cykl Droga Północna Elżbiety Cherezińskiej. Dodam, że książek szukałam historycznych, naukowych, czy jak je tam jeszcze nazwać (kilka całkiem dobrych znalazłam). Byłam głodna wiedzy, zwłaszcza po powrocie z wakacji. Tu miałam przed sobą beletrystykę polskiej autorki. Do tematu podeszłam dość sceptycznie. Nie chciałam, żeby fikcja literacka mieszała się w moje głowie z dopiero co zdobytą wiedzą i ze wspomnieniami z podróży. Jeszcze będąc na studiach musiałam się nauczyć, by nie patrzeć na filmy, czy książki przez pryzmat poprawności historycznej, bo to nie filmy dokumentalne, czy encyklopedia. Trochę mi to zajęło, nauczyłam się przy filmie 300... Tymczasem słowo się rzekło – sięgnęłam po pierwszą część serii, Saga Sigrun. Jakież było moje zdumienie, jaki zachwyt, gdy zaczęłam czytać! Z pewnością pomocnym był fakt, że przecież dopiero co widziałam te wszystkie miejsca, fiordy, rzekę Namsen, białe noce.

          Akcja toczy się w X w. w północnej Norwegi, w okolicach dzisiejszego Trondheim. Bohaterką jest młoda córka jednego z „Panów Północy”. Jej przeżycia związane z zamążpójściem, dziećmi, prowadzeniem nie tylko gospodarstwa, ale i całej osady pod nieobecność ukochanego przyprawione są pięknymi opisami krajobrazów, przyrody, wierzeń i obrzędów. W tle walka o władzę, wielka historia Norwegii, czające się na obrzeżach kraju (a moje już tylko ziem bohaterki) chrześcijaństwo. Autorka, niczym antropolog kultury, opowiada nam o codzienności wikińskich kobiet. Sprawia, że patrzymy na tą społeczność zupełnie inaczej. Utarło się bowiem, że Wikingowie to barbarzyńcy, gwałciciele, choć i odkrywcy. Kiedy jednak wojownicy ruszali na wiking, w domu zostawały ich żony i to one musiały się martwić o uprawę roli, czy hodowlę zwierząt. Z czasem naiwna i infantylna (zwłaszcza w opisach zbliżeń), staje się Sigrun kobietą silną i kochaną przez wszystkich. Jedyną jej winą jest zbyt wielka miłość do męża, ale czy można taki aspekt rozważać, jako przewinienie?

      Sięgając po kolejny tom cyklu wiedziałam, choćby i po samym tytule, że będą tu opowiedziane wydarzenia z punktu widzenia kobiety, która w pierwszej części pojawia się na marginesie wydarzeń. W książce Ja jestem Halderd poznajemy tytułową bohaterkę, jej ciężkie losy, historie poświęcenia dla wyższych celów, choć może tylko dla ambicji. Stajemy się świadkami upokorzenia, wielkiej namiętności i niczym niezachwianego dążenia do celu. Nie sądziłam, że z taką niecierpliwością będę czekała na opis wydarzeń, o których już przecież czytałam, wiedziałam, co się stanie. Ale nie wiedziałam przecież co czuła Halderd. Nie powiem, żeby postać ta ewoluowała w kierunku, który mi się spodobał, ale przez to była bardzo, bardzo prawdziwa!

    W trzeciej części czytamy o punkcie widzenia kolejnego, znanego nam już bohatera, Einara. To chrześcijanin, krzewiciel nowej religii, syn godiego, kapłana „starych bogów”. Szczerze muszę przyznać, że jakoś nie za bardzo interesowały mnie jego przeżycia, zwłaszcza po drugim tomie, więc zostawiłam sobie jego historię na koniec. Uważam, że dobrze zrobiłam. Klimat tej książki odbiega bowiem od poprzednich części. Tu nie mamy już pięknej, soczystej Norwegii, choć akcja w dużej mierze dzieje się właśnie tam. Na pierwszy plan wychodzą mury angielskiego klasztoru, surowa reguła zakonu, męska przyjaźń. Spodobało mi się jednak bardzo racjonalne podejście do pojawienia się chrześcijaństwa w Europie. To była przede wszystkim kwestia polityczna i jedna wielka władza o wpływy. Dla zwykłego człowieka jednak to niestety odebrane, często siłą, dziedzictwo i poczucie bezpieczeństwa z jednej strony, a obietnica wiecznego życia i spotkania swoich bliskich po śmierci z drugiej. Nie bez powodu już wtedy mówiło się, że chrześcijaństwo to religia kobiet (w wierzeniach nordyckich zmarli na polu walki wojownicy trafiali do Valhalli, a kobiety do Nilfheim, nie było szans na „ponowne spotkanie”). Zaskakujący koniec ponownie sprawił, że utwierdziłam się w przekonaniu, że to ta pozycja powinna wieńczyć serię. Polecam fanom „Filarów ziemi” i „Imienia róży”.

     Ostatni tom, Trzy młode pieśni, opowiada historie dzieci bohaterów z poprzednich tomów – Bjorna, Ragnara i Gudrun. Muszę przyznać, że do tej pory miałam trudność w utożsamieniu się z Sigrun, czy Halderd. Pierwsza zbyt idealna, druga zbyt bezwzględna. Tu jednak mamy do czynienia z młodą Gudrun, może i najbardziej prawdziwą ze wszystkich bohaterów. Narracja trzech osób przeplata się tu w zaskakujący sposób – często jedna postać urywa opowieść, by w tym samym momencie mogła ją podjąć następna. Chwilami to czyste fantasy, ale może to przez to, że opowiadają dzieci, młodzi ludzie wchodzący w dorosłość, poddawani próbom, doświadczający życia w ciężki sposób. Czy rywalizacja przerodzi się w przyjaźń? Jak bardzo można kochać? Czy w ogóle można kochać w ten czy inny sposób? Zemsta, obowiązek, zakazana namiętność... Emocje aż kipią z tej książki! To chyba moja ulubiona część serii, choć tak naprawdę nie istnieje bez dwóch pierwszych. Jak powiedziałam, historię Einara można zostawić na koniec, jako swoiste dopełnienie, smaczek.

Co prawda z czasem autorka odchodzi od opisów codzienności w kierunku nakreślenia historii państwowości norweskiej, ale robi to w sposób subtelny, nie przeciążający umysłu datami i encyklopedycznymi opisami bitew. Walczą ludzie, a nie wodzowie. A nawet jak walczą wodzowie, to po ludzku. Jako historyk wojskowości miałam do czynienia z opisami walk stricte naukowymi – z prawej flanki, ariergarda, łucznicy, tarczownicy, szyk bojowy taki a taki, uporządkowany odwrót na z góry upatrzone pozycje, władcy podpisali rozejm, zginęło tyle i tyle osób. Tu każda z tych osób ma twarz, imię, rodzinę.

      Muszę przyznać, że Elżbieta Cherezińska wykonała tytaniczną wręcz pracę. Z niesamowitą zręcznością przedstawiła dzieje Norwegii, trudny proces chrystianizacji, wplotła w narrację ogromnie dużo historycznych, czy na wpół legendarnych postaci. Zaskakują opisy pogańskich obrzędów, o których przecież wiemy jedynie, że były. Czytając można dojść do wniosku, że przecież, cholera, tak to właśnie mogło wyglądać! Autorka jest przy tym bardzo obiektywna. Pozostawia ocenę czytelnikowi. Nie mówi, że wiara w Odyna i Freję jest zła, choć z realizmem pisze o składaniu ofiar, często z ludzi, o brutalności świata rządzonego przez pradawnych bogów. Nie inaczej jest w kwestii wiary w Chrysta (jak często pisze o „nowym Bogu”). Sama wiara po prostu jest, ale problem stanowi to, w jaki sposób jest okazywana, do jakich celów używana. Zaczynamy się zastanawiać, czy faktycznie można było nawracać słowem Bożym, a nie mieczem. Czy można było chrzcić wodą, a nie krwią.

       Książki choć wydane przed powstaniem kultowego już niemal serialu Wikingowie, znakomicie wpisują się w trend powrotu do pogańskich korzeni Europy. Z całą pewnością nie można ich traktować jak wykładnię historii, źródła do badań nad życiem wojowników – odkrywców, ale wspaniale wpłyną na nasze wyobrażenie tamtych czasów i ludzi. Ba! Nawet jeśli kogoś nie interesuje historia prze z wielkie „H”, to w Drodze Północnej znajdzie wiele małych, fantastycznych historii, bohaterów, z którymi może się utożsamić. To świetna rozrywka i można z niej czerpać wiele przyjemności. Można się nawet zatracić. To jedna z tych powieści, po skończeniu których czujemy się trochę nieswojo, jakbyśmy stracili coś ważnego. Polecam!
Tutaj znajdziecie stronę autorki i serii Droga Północna.

11 komentarzy:

  1. Jesteś prawdziwą fascynatką Skandynawii, dlatego Twoje teksty są prawdziwe i szybko się je czyta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ mi zaimponowałaś! Piękna recenzja! Ciekawe historie:) Czy skończyłaś może historię? Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tak! Kończyłam historię w specjalnościach archiwistyka i historia wojskowości na UAM :)

      Usuń
  3. oh zaciekawiłaś mnie kiedys na pewno siegne

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowicie się zapowiada!
    Autorka zapisana :) podam karteczkę-niczym list do Mikołaja ;) mężowi...ale do Gwiazdki to chyba nie wytrzymam ;)
    To fantastycznie, że miałaś okazję być TAM :)
    Ja niestety na razie napawam się tylko opisami północy...ale i ja zamierzam tam swoja stopę postawić :)
    POZDRAWIAM ciepło!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może w przyszłym roku wybierzesz się z nami do Skandynawii? Tym razem planujemy bliżej - południe Szwecji. Może namówię Męża na Gotlandię...

      Usuń
    2. Kusząca propozycja :) pozdrawiam ciepło!
      ps. wybrałabym się...ale jest nas nieco więcej ;) hihi...
      do następnego wpisu! :) pisz pisz...wracaj wspomnieniami, świetnie się czyta Ciebie!

      Usuń
  5. Godne podziwu,ze i przed i po wyjeździe zaczytujesz się lekturami dotyczącymi krainy w której byłaś.Ja również lubię zagłębić się calkowicie w historię danego miejsca,niemalże "dotknąć"tematu,poczuć go sercem.Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie zwykła fascynacja. To najgorsza z możliwych obsesja... :D

      Usuń

Dziękuję :)