Przed naszym wyjazdem na
urlop do Norwegii sporo się naszukałam porad na temat podróży z dzieckiem.
Samych informacji znalazłam niewiele. Żadna z opisywanych wycieczek
nie była też ani tak daleka, ani z tak małym dzieciaczkiem, jak
nasza Łucja. Zrobiłam więc to, co zazwyczaj – improwizowałam.
Dziś jestem bogatsza w doświadczenie i dlatego postanowiłam je tu
opisać. A nuż komuś się przyda. Czasami zapominamy o najbardziej
podstawowych rzeczach, czasami zabieramy zupełnie niepotrzebne
bagaże... Oczywiście lepiej wziąć więcej, jeśli mamy miejsce,
niż potem pluć sobie w brodę, że czegoś nie mamy. Nie jestem
bowiem zwolenniczką metod jednego z dziennikarzy, który kupuje na
miejscu, a potem zwraca towar do sklepu.
Informacje i przedmioty
pogrupowałam w kilka tematów.
Jakie ciuchy?
Ilość zabranych bagaży
zależy oczywiście od tego, czym podróżujemy. Jeśli samochodem,
to jak duży mamy bagażnik. Na jak długo i w ile osób. U nas
rzecz była utrudniona, bo jechaliśmy busem, w 7 osób, w większości
nam nieznanych, a w bagażniku musiało być jeszcze miejsce na
zapasy jedzenia na 2 tygodnie. Swoje torby uszczupliliśmy więc do
minimum (np. dobierając ciuchy w gotowe zestawy). Dla Łucji
zabraliśmy natomiast dwie średniej wielkości torby - jedna z
ciuchami, druga z zabawkami, bo wiadomo, że nie ma nic gorszego, jak
znudzone dziecko w małej, zamkniętej przestrzeni. Ciuchy również
starałam się dobrać w zestawy, w podobnej gamie kolorystycznej.
Oczywiście ważne jest, gdzie jedziemy i jak będzie tam pogoda. My
wybieraliśmy się na daleką północ Skandynawii, więc zabieraliśmy przede
wszystkim ciepłe ubrania. Niestety to one zajmują najwięcej
miejsca...Z ciuchów były to: 4 pary spodni, sweter cienki, sweter
gruby, bluza z kapturem, 4 bluzki na długi rękaw, 4 bluzki na
krótki rękaw, 2 koszule dżinsowe, rajstopy (na wszelki wypadek), 2
pary getrów, 2 piżamy, kurtka z podpinką (bardziej praktyczna niż
zimowa), bielizna (majteczki i skarpetki w ilościach dość dużych),
czapki: cienka i gruba, komin i szal. Do tego buty: 2 pary adidasków,
tenisówki, wygodne bamboszki do biegania po domu oraz kalosze z
ocieplaczami (ge-nial-na rzecz!).
Trzeba też pamiętać,
żeby zabrać kilka ciuszków na zmianę do bagażu podręcznego. Po
co potem przeklinać pod nosem, lub wyżywać się na mężu, że
akurat tą torbę włożył na sam spód bagażnika. Nasza podróż
trwała ponad 48 godzin. Nawet jeśli w tym czasie dziecko się nie
ubrudzi, to i tak na pewno się spoci. No bądźmy szczerzy, po
prostu dla komfortu maluszka trzeba go przebrać i tyle. Pamiętać
też trzeba o ciepłych skarpetkach, kiedy dziecko zasypia w aucie.
Kolejna ważna rzecz, to
kocyk lub tetrowa pieluszka do okrycia brzdąca. Pamiętajmy też o
ulubionej przytulance. Dla malca to czasem najważniejsza rzecz pod
słońcem! Jeśli dziecko jest małe, to koniecznie zabierzmy też
smoczki, najlepiej ze dwa. Nasza Łucja co prawda używała ich przed
wyjazdem już tylko do spania wieczorem, ale w podróży sprawdził
się idealnie, jako uspokajacz.
Jakie zabawki?
Najlepiej takie, które
zajmują czas, edukacyjne, ale niezbyt głośnie. Kilka ulubionych
książeczek, tablica do rysowania... My tuż przed wyjazdem
dostaliśmy takie fajne zgadywanki Czu-czu. 50 pytań i odpowiedzi w
formie poręcznych kart spiętych klipsem. Bardzo fajna sprawa.
Oczywiście najukochańszym umilaczem był tablet, który Łucja
obsługuje chyba lepiej, niż ja. Pamiętajmy, żeby znalazły się
na nim ulubione bajki i piosenki, a także gry. Nie oszukujmy się –
w dzisiejszych czasach 2,5 letnie dzieci to mali informatycy. Nie bez
powodu mówi się, że to pokolenie urodziło się ze smartfonem w
dłoni. Warunek używania tableta jest jeden: kontrola. Dziecko nie
powinno spędzać całej podróży patrząc się w ekran. Za oknem
też jest wiele kolorowych i ciekawych rzeczy.
Na miejscu, już po
wyczerpującej podróży przydadzą się drewniane klocki (oczywiście
nie całe pudło, powiedzmy z 15-20 sztuk), puzzle, dmuchana piłka
(zajmuje mniej miejsca), jakiś samochodzik, kredki i kartki, czy dwa
kubeczki z ciastoliną (którą Łucja uwielbia). Generalnie jednak
dobór zabawek zależy przede wszystkim od naszego malca. Pamiętajmy
jedynie o umiarze.
Jakie lekarstwa?
Większość z naszych
dzieci nie jest okazem zdrowia, a nawet jeśli, to nigdy nie wiemy,
jak brzdące zareagują na stres spowodowany długą podróżą,
zmianę klimatu, czy po prostu coś się mu nie przyplącze. Dlatego
do apteczki spakujmy naprawdę dużo rzeczy, nawet jeśli połowy z
nich nie użyjemy. Zwłaszcza jeśli jedziemy za granicę i jeśli
wiemy, że do najbliższej apteki będzie... kilkadziesiąt
kilometrów. Warto też przed wyjazdem udać się do lekarza
rodzinnego, który wiele rzeczy doradzi, podpowie.
Oto medykamenty, jakie my
spakowaliśmy dla Łucji: clotrimazol (dla dziewczynek, którym
często przydarzają się infekcje intymne to niezbędne, bo długie
siedzenie w foteliku i publiczne toalety sprzyjają rozwojowi
bakterii i grzybów w okolicach majtkowych), fenistil (dobry zarówno
na ukąszenia owadów, jak i lekkie oparzenia słoneczne), krem z
filtrem, spray na komary, woda utleniona, plastry, spray na gardło
(u nas argentin-T), krople do nosa, leki przeciwgorączkowe
(najlepiej i ibufen i pedicetamol), esberitox (na przeziębienie, z
polecenia lekarza), probiotyk, elektrolity (w razie wymiotów), coś
na chorobę lokomocyjną, np. lokomotiv, który dostępny jest już w
postaci lizaków. Łucja na szczęście podróże znosi fantastyczne,
ale wiecie – przezorny zawsze ubezpieczony. Jedyne, czego nie
spakowałam, to syrop na kaszel, no i oczywiście nasz brzdąc miał
kaszel niesamowity. Jaki syrop wziąć najlepiej – powinien
doradzić lekarz. Do tego wszystkiego oczywiście kosmetyki, których
używamy kąpiąc dziecko na co dzień. Pamiętajmy także o lekach,
które dziecko przyjmuje stale, np. na alergię.
Większość tych leków
ma taką zaletę, że używać ich mogą także dorośli. U nas
doskonale sprawdził się esberitox, bo przeziębiony był niemal
każdy.
Co do jedzenia?
Na początek nadmienię
tylko, że niezbędne w tak długiej podróży są torby
termoizolacyjne, czy wręcz lodówka turystyczna. Nawet kanapki
spakowane w takie torby zachowują świeżość, masło nie wypływa,
a ser się nie roztapia. Warto spakować wodę w butelkach z
dzióbkiem, albo przelewać napoje do zamykanych kubków ze słomką.
My kanapki przygotowywaliśmy na postojach. Warto zabrać ulubiony
talerzyk dziecka (u nas taki ze świnką Peppą). Dzięki temu malec
czuje się choć troszkę jak w domu. Można pomyśleć o słodkich
przekąskach. U nas były to lubisie. Doskonale sprawdziły się
chrupki kukurydziane i chlebki ryżowe. Można spakować jogurciki i
dżem. Jeśli dziecko lubi, to sprawdzą się też marchewka
pokrojona w słupki, lub jabłuszko. Absolutnie zakazane są
gazowane, słodkie napoje i posiłki w fast foodach. No chyba, że
frytki.
Co jeszcze?
Oczywiście mokre
chusteczki, zarówno do bagażu podręcznego, jak i normalnego.
Zapasowe baterie do zabawek (w razie czego przydadzą się do
aparatu), pieluchy (Łucja już ich nie potrzebuje, ale rozstała się
z nimi stosunkowo niedawno, ale to znowu wszelki wypadek. Okazały
się niepotrzebne, ale jakbym ich nie wzięła, to wiecie... Na pewno
przydadzą się też papierowe ręczniki, czy ulubiony kubek na
mleko. Lucek pije takie z proszku, więc zabrałam także spieniacz
do mleka. Nie musiałam się więc martwić o dokładne rozmieszanie
w polowych warunkach.
Napiszę Wam też o dwóch
rzeczach, o których nie pomyślałam, a które na pewno by się
przydały. To organizer zakładany na siedzenie (swoją drogą
przydatny nawet i do naszej osobówki na krótkie dystanse) oraz
podstawka na nóżki do fotelika. O tej ostatniej rzeczy jedynie
słyszałam, ale gdybym się pofatygowała i znalazła coś takiego,
to z pewnością nie musielibyśmy w środku nocy na szybko ustawiać
bagaży pod nogami dziecka, żeby rozprostowało kończyny.
Ważne jest także to, w
jaki sposób spędzamy postoje. Za każdym razem trzeba dziecko
wypiąć z fotelika, pozwolić mu się wybiegać, wyszaleć. Dla nas
to też będzie dobry sposób na rozruszanie. Można pobawić się w
berka, czy choćby pospacerować. Nawet jeśli dziecko śpi, trzeba
je wyjąć i położyć na siedzeniach, żeby pospało choć pół
godziny w normalnej pozycji. Odpocznie kręgosłup, a co za tym
idzie, nasz maluch lepiej się wyśpi. Nie spieszmy się, nie jedźmy
na złamanie karku kosztem postojów. Niech dziecko zawsze się
wysiusia, nawet jeśli nie ma akurat ochoty. Siedząca postawa i
nagromadzony w pęcherzu mocz sprzyjają nieprzyjemnym infekcjom.
Kilka razy, zwłaszcza w
nocy, kiedy Łucja wierciła się nie mogąc zmienić
pozycji i troszkę popłakiwała, miałam wątpliwości, czy dobrze
robimy, czy to nie błąd, że zabraliśmy ją w tak daleką podróż.
Bo my spełniamy marzenie, a ona się męczy. Ale nie! Nie wyobrażam
sobie zostawić jej na dwa tygodnie, nawet z ukochanymi dziadkami.
Teraz też jest najlepszy czas na takie dalekie wyprawy, bo potem
drugie dziecko planujemy, a z dwójką to już faktycznie będzie
eskapada na miarę podróży Apollo na księżyc. Pamiętajmy, że
dziecko nie jest przeszkodą w realizacji marzeń. To tylko powód,
by zmienić drogę, by znaleźć inny sposób. Marzenia spełniane w
towarzystwie najbliższych cieszą po stokroć bardziej. Łucja
znakomicie dała sobie radę, my z Michałem na zmianę się nią
opiekowaliśmy (na szczęście żadne z nas nie było kierowcą).
Koniec końców wyszło super. Na pewno nasz szkrab nie zapamięta z
tej wycieczki zbyt wiele, jeśli w ogóle cokolwiek, ale pozostaną
jej zdjęcia, spisany przeze mnie dziennik i nasze opowieści. Może
będzie wspominać, że szukała w wodzie „żółwika Samika”,
może przypomni sobie kiedyś kudłatego pieska Spike, owieczki w
zagrodzie i „polinę” (trampolinę), albo jak skakała po
kałużach. A może zapamięta strasznego trolla i poszukiwania elfów
w zaroślach...
Chyba opisałam wszystko.
Mam nadzieję, że komuś z Was te informacje mogą się przydać, a
jak nie, to chociaż ja sama będę wiedziała, gdzie szukać
następnym razem. Jeśli mielibyście natomiast jakieś pytania w
związku z podróżą Waszych pociech, to śmiało piszcie na maila.
Bardzo dużo przydatnych informacji, super temat. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńdobry wpis!!
OdpowiedzUsuńMnóstwo cennych wskazówek. Myślę, że przydadzą się nie tylko rodzicom wyjeżdżającym w tak daleką podróż jak Wasza. Mam nadzieję, że więcej osób przeczyta ten post i Ci podziękuje za takie ABC podrużnika.
OdpowiedzUsuńMacie fajne fotki :)
My z Małym Myszem jesteśmy ekonomiczni, potrafimy się spakować w dwie nieduże torby albo jedną wielką :)
OdpowiedzUsuńJa podróżuję tylko z Venus ;-))) ale ostatnio właśnie rozmawiałam na ten temat z kumplem
OdpowiedzUsuńOn - ojciec - próbował mi udowodnić, że z dzieckiem to się NIE DA a ja jednak, że jak się chce to się da ;-)))
Chyba podeślę mu ten tekst ;-)))
Uściski zasyłam