Od kiedy pamiętam, wszystkie moje rzeczy do tworzenia walały się po całym domu. A przynajmniej po kilku szafach i półkach. Wczesnym latem tego roku wpadłam na cudowny pomysł, żeby stworzyć sobie miejsce do pracy. Blat w kuchni nie może przecież być ciągle zawalony moimi rupieciami, a salonowy stół już ledwo znosił moje dekupażowe malowania, więc M. zaczął mnie intensywnie wspierać w poszukiwaniach odpowiedniego mebla. Wertowaliśmy Internet, licytowaliśmy, ale bezskutecznie. Zarówno bowiem budżet, jak i powierzchnię do zagospodarowania mieliśmy ograniczoną. Jakież było nasze szczęście, kiedy znaleźliśmy na opisywanej wcześniej już giełdzie dokładnie to, czego szukaliśmy! Sekretarzyk był w dobrym stanie, a jedno skrzydło drzwi zdobił drzeworyt z uroczą, jelenio-leśną scenką (która jednak nie pasowała mi do koncepcji, więc została usunięta). Pech chciał, że musieliśmy na piąte piętro wnosić go po schodach, bo akurat winda się zepsuła...
Mebel został szybko oszlifowany, pomalowany, poprzecierany i zapełniony po brzegi moimi rupieciami. Jeśli chodzi o zdjęcia sprzed przeróbki, to mam tylko wątpliwej jakości fotkę zrobioną telefonem, bo oczywiście z takim zapałem zabrałam się do pracy, że o porządnym zdjęciu „przed” całkowicie zapomniałam (zdjęcie robione przed remontem przedpokoju, gdzie ściany pokrywał przyprawiający mnie o dreszcze korek).
Zdobienia sekretarzyk doczekał się dopiero, kiedy po trudach i znojach dorwałam się do werniksu do transferów. Korzystając z toturiala u Mouse House i grafiki od Graphic Fairy wykonałam takie małe coś (po prawej u góry). Do zdjęć zapozował mi też notes/pamiętnik zakupiony na car boot w Reading minionego lata za całe 30 pensów. Jeszcze nie wiem, co w nim będę zapisywać, więc na razie cieszy oko, zarówno otwarty, jak i oplątany rzemieniem. Mam słabość do takich pierdół, ale chyba nie jestem osamotniona :) Poza tym jest tu też lustro starsze ode mnie conajmniej ze trzy razy, które niegdyś zdobiło korytarz w domu moich dziadków. Wreszcie doczekało się liftingu i robi teraz za uzupełnienie sekretarzyka i "rozświetlacz" przedpokoju.
Tak mi się spodobała łatwość przenoszenia druku, że przy okazji zrobiłam jeszcze doniczkę (o niej później), dwa pudełka i słoik (robiący teraz za kubek na nożyczki i inne takie). Na swoją kolej czekają jeszcze stojak na gazety i szafka na klucze. Generalnie, to mam już zaplanowaną pracę co najmniej do końca roku, więc pewnie niedługo zaroi się tu od zdjęć potworków wykonanych moimi znerwicowanymi dłońmi.
Pozdrawiam tych, co wytrwali do końca :)
Ale piękna komódka. A to na ostatnim zdjęciu to jest notatnik jakis? Strasznie fajną na okładkę:)
OdpowiedzUsuńMonigue, po pierwsze bardzo mi miło, że Ci się mój mebelek podoba :) Po drugie, to faktycznie notatnik. Zakochałam się w nim, jak tylko go wypatrzyłam na samochodowej wyprzedaży. A teraz szkoda mi w nim pisać... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńSZKODA CI W NIM PISAC..HIHIHI...JA WCZORAJ SIE PRZEŁAMAŁAM ,ABY ZACZĄC ROBIĆ NOTATKI W PIĘKNYM NOTESIKU JAKI KUPIŁAM U JEDNEJ Z DZIEWCZYN,,,,:)) KOMODA -A WŁAŚCIWIE TO CHYBA SEKRETARZYK???WYSZŁA CI REWELACYJNIE -Z TYM LUSTREM WYGLĄDA ŚWIETNIE...TAK NANOSZENIE NADRUKÓW WCIĄGA...!!!1 JA JEDNAK TYLKO MAM PRÓBY NA TKANINIE:) POZDRAWIAM:)
OdpowiedzUsuńPS.CZY MOGŁABYŚ W USTAWIENIAM ZLIKWIDOWAĆ WERYFIKACJĘ SŁOWNĄ??
Ja jestem na etapie poszukiwac sekretarzyka, lecz jednak wolalabym niezamykany :) twoj po przerobce - swietny, pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWOW!!
OdpowiedzUsuńteż taki chcę!!
chyba zacznę i ja poszukiwania!!
przy dzieciaczkach przydałby się taki zamykany sekretarzyk!!
i wszystko ma wtedy swoje miejsce!!
:)