W ostatnich tygodniach w blogosferze wnętrzarsko-rękodzielniczej dominował temat kalendarzy adwentowych. Długo i intensywnie zastanawiałam się, czy robić taki i dla nas. Łucja zna już część cyferek, ale jakoś tak nie byłam przekonana, co do słuszności wykonania takiego przedmiotu. Myślałam nad układem, materiałami, z których miałabym zrobić kalendarz, miejscem jego zawieszenia. Targały mną wątpliwości. Do czasu, kiedy robiąc coś w kuchni spojrzałam na nasz domek, który wisi na ścianie. Tak to już jest, że jak coś na stałe wpisze się w nasz krajobraz, to przestajemy na to zwracać uwagę (mistrzem jest mój Mąż, który po dwóch tygodniach wyniósł słoiki z przetworami do piwnicy, bo tak mu spowszedniały na blacie, że ich nie zauważał). W każdym razie spojrzałam i poczułam się jak Pomysłowy Dobromir, któremu zapaliła się żaróweczka nad głową. Wczoraj wieczorem poszłam po zapałki, wysypałam je wszystkie i w ich miejsce włożyłam naprzemiennie karteczkę z zadaniem i coś słodkiego.
Pudełeczka owinęłam zwykłym papierem ksero, zrobiłam stemple z numerkami, ozdobiłam zakupionymi w Norwegii (eh, ta Norwegia!) washi tapes. Dodałam masosolną gwiazdkę i mikołajka, które Łucja dostała od jednej ze swoich Pań w przedszkolu (dziękujemy Ciociu Renatko). Na szczególną uwagę zasługują kosteczki z napisem NOEL, które dostałam od Ani (a jakże! Ania mi praktycznie urządziła kuchnię). Wśród zadań znalazło się wspólne malowanie bombek, pisanie listu do św. Mikołaja, czy nauka kolędy. Dziś po południu zaczynamy radosne odliczanie dni do Świąt.
Pozdrawiam Was i życzę miłej niedzieli!