poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Dworek Saraswati


Pierwszy pochmurny dzień od bardzo dawna. Nastała chwila wytchnienia! Ktoś mógłby się martwić, ba! złościć – oto wyczekiwane od dawna wakacje, a pogoda nagle się zepsuła. Ale – wiecie to dobrze – ja nie należę do osób, które martwią się z powodu deszczu, lub w obliczu mżawki i mgły załamują ręce.
Do dworku Saraswati trafiliśmy dzień wcześniej, w czwartkowe popołudnie. Podczas gdy w centrum kraju żar lał się z nieba, tu, w niewielkiej miejscowości Pobiedna było przyjemne 26 stopni. Jeszcze nie przekroczyłam progu tego wspaniałego domu, jeszcze nie zobaczyłam go w pełnej krasie, a on już roztoczył nade mną swój czar, magię odurzającą jak kieliszek burgunda.

Znacie takie domy, wiecie jak pachną, jak ten zapach miesza w głowie… „Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley”.
Do Saraswati wchodzi się przez śliczny ganek. Okratowane okna i kwiaty na nich przywodzą na myśl sielskie angielskie „cottage”.


W hallu urzekają okalające całe pomieszczenie schody i balkon, z którego wchodzi się „na pokoje”. Naprzeciwko cudnej recepcji stoi ławka – dzieło sztuki kowalskiej. Dalej salon z kominkiem i mozaiką nad nim. Na mozaice otulona w szal kobieta rozmyśla o rzeczach tylko sobie wiadomych. Na prawo, poprzez rozsuwane drzwi wchodzi się do kolejnego saloniku i jeszcze dalej, do przeszklonej wieżyczki. Czyżby ogród zimowy? Nie, chyba jednak bawialnia, a w niej zabytkowy konik, choć nie z drzewa i nie na biegunach.





Przez szklane drzwi wychodzę do ogrodu. Jak tu cudownie chłodno! Biegam jak szalona z aparatem i staram się uwiecznić jak najwięcej szczegółów, zatrzymać na chwilę czas.







W pokoju mamy wielkie łoże, meble przywodzące na myśl alkowę mojej babci i… Internet, bez którego nie możemy się niestety obejść.


Wieczorem, po pysznej kolacji zjedzonej w niepozornej restauracji na rynku w czeskim Nowym Mieście siadam na kanapie w salonie popijając chilijskie wino. Noc przychodzi w towarzystwie deszczu. Nie wiem, czy to jego szum za oknem, czy wino sprawiło, że zasnęłam. „Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley”. Do salonu wchodzi mężczyzna, którego dostrzegam spod zaspanych, półprzymkniętych powiek. Ma na sobie szary, idealnie skrojony garnitur. Do Jamesa Bonda brakuje mu tylko jakichś dziesięciu centymetrów. Siada obok mnie i przewierca na wskroś wzrokiem. W mroku nie widzę koloru jego oczu. Sięga do kieszeni po papierosa. Na chwilę, w blasku zapałki dostrzegam mocno zarysowaną szczękę, zmarszczki wokół (zielonych?) oczu i kilkudniowy zarost. Mężczyzna patrzy na mnie milcząc. Papieros żarzy się w ciemności. Powietrze gęstnieje od tytoniowego dymu o zapachu wanilii. Atmosfera w salonie staje się duszna, wręcz namacalna. Głos więźnie mi w gardle, a po plecach przechodzą dreszcze. Czy to możliwe, by można poczuć, że ktoś dotyka nas wzrokiem? Zrobiło się zupełnie ciemno i widzę tylko zarys nocnego gościa oraz jarzący się raz po raz mocniej czubek papierosa. Z wysiłkiem wciągam powietrze przesiąknięte słodką wanilią. Na policzku czuję mrowienie, zupełnie jakby mężczyzna zbliżył do niego dłoń. Gdzieś w głębi domu rozległo się metaliczne bicie zegara – dźwięk przerażający sam w sobie. Wyrwana z tego hipnotycznego stanu usłyszałam przybierający na sile deszcz. Oślepiający blask błyskawicy wdarł się do domu przez wielkie okna. Na kanapie obok nikogo nie było! Grzmot podziałał na mnie jak wystrzał z pistoletu na sprintera. W mgnieniu oka znalazłam się na korytarzu i na złamanie karku biegłam po schodach. Usain Bolt mógłby mi pozazdrościć czasu, w jakim znalazłam się w pokoju. Serce wali mi jak młotem, nie wiem, czy z wysiłku, czy ze strachu. Tymczasem Michał i Łucja śpią spokojnym snem i nawet moje gwałtowne wtargnięcie ich nie zbudziło, nie mówiąc już o burzy, która zaczynała dopiero szaleć za oknem. Zazdroszcząc im położyłam się w wielkim łożu i naciągnęłam kołdrę po same uszy. Do rana nie zmrużyłam oka. Kiedy o ósmej schodzimy na śniadanie do salonu, mąż pociąga nosem i szepcze mi do ucha: „wydawało mi się, że tu nie można palić…”






Od pewnego momentu to czysta fikcja literacka, ale na drugi dzień po przybyciu do Saraswati po prostu nie mogłam się oprzeć pokusie, by coś napisać. Mężczyzna ze snu być może jest wynikiem tego, że wcześniej oglądaliśmy z Michałem ”Skyfall”, chilijskie wina naprawdę są serwowane w barze, ale niestety nie miałam okazji ich spróbować, natomiast w nocy faktycznie była burza, a w hallu przy recepcji wisi zegar, którego bicie może co wrażliwszych przyprawić o zawał serca, lub choćby – jak mnie – o bezsenność. Sami widzicie – klimat tego miejsca działa jak narkotyk, jak magnes dla artystycznych dusz, której posiadaczką niewątpliwie jestem (stopień artyzmu jest mocno dyskusyjny). Pewne jest, że dworek Saraswati jest miejscem magicznym i wszystkim Wam polecam go na wakacje, czy nawet tylko na weekend. Zwłaszcza, że w piwnicach znajduje się sauna, siłownia i inne atrakcje służące czysto sybaryckim, ale jakże ludzkim potrzebom. W dodatku przemiła pani Beata raczy nie tylko pysznym śniadaniem, ale też ciekawymi anegdotami na temat samego dworku, jak i okolicznych atrakcji. Żałuję, że nie mogliśmy zostać tam dłużej. Na pewno będę namawiać Michała, żebyśmy tam wrócili, choć nie mamy w zwyczaju wypoczywać dwa razy w tym samym miejscu.

O reszcie miejsc, które zwiedziliśmy w ciągu tych kilku dni napiszę Wam następnym razem. Postaram się, żeby było krócej :D

10 komentarzy:

  1. Cudne miejsce i świetnie napisany post , lubię Ciebie czytać ;)
    Pozdrawiam
    Ag

    OdpowiedzUsuń
  2. Kobieta renesansu - pisze, szyje, ozdabia, przeciera, wierci. przepraszam,ale wiem, że z pewnością pominęłam przynajmniej 100 twoich umiejętności. jak cudownie znac takich kreatywnych ludzi. gdy zaczęłam czytać posta przeniosłaś mnie winny świat opisując to piekne miejsce, ale gdy zaczęłam tworzyc fikcje literacką to przez chwile nie wiedziałam czy to fikcja czy dzieje sie naprawdę. niewykłe opowiadanie, uwielbiam Cie czytać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zwiedzaj, zwiedzaj, ale o biernym odpoczynku też pamiętaj:)))Wakacje masz przecież:))
    Tak mi się marzą takie stare okiennice....

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniała relacja,jakbyś nas wszystkie tam zaprosiła! Wypoczywajcie!Buziaki*

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniale piszesz! powinnaś to robić częściej - normalnie czytałam z dreszczykiem :)...hi..hi...
    miłego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Przez chwilę byłam tam z Tobą. Piękne zdjęcia i świetny teks:)
    Miłego wypoczynku:)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. No, no trzymałaś mnie w napięciu! Super opis!
    A miejsce magiczne, fakt, zaraz zajrzę gdzie to jest .
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję :)