Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami, za siedmioma górami, na największym zadupiu, jakie możecie sobie wyobrazić, mieszkała mała dziewczynka. Jej rodzice nie mieli samochodu, a w zasadzie był czas, że mieli, ale niezbyt długo. Dlatego dziewczynka, jak i wszyscy członkowie jej rodziny wszędzie przemieszczała się rowerami. Pierwszy rower dziewczynka miała w wieku 7 lat i do dziś pamięta, jak podczas dziewiczej przejażdżki wpadła w krzaki za bramą. Potem były inne składaki, czy damki, w porywach pożyczony od siostry "góral". Gdziekolwiek chciała się dostać - do szkoły, kościoła, na przystanek autobusowy, jechała bicyklem 4 km w jedną i 4 w drugą stronę. Czy śnieg, czy wiatr, czy inna zawierucha, ona z uporem maniaka kręciła kolejne kilometry, ze zliczeniem których dziś nawet Endomondo miałoby problem. Dzięki temu zachowywała nienaganną sylwetkę i świetną kondycję. Aż przyszedł czas przeprowadzki do wielkiego miasta. Rower zastąpiła tramwajem, zdrowe, wiejskie jedzenie - fastfoodami. No i dupa urosła do niemożebnych rozmiarów. Potem wróciła do mniejszego miasta, ale na rower już nie wsiadała, bo po co, skoro jest samochód. Mała dziewczynka dorosła i w pewnym momencie stwierdziła, że czasu to raczej nie zatrzyma i musi coś robić, jeśli nie dla figury, to dla zdrowia. Wtedy przypomniała sobie upojne chwile, kiedy pędziła polnymi drogami, a wiatr rozwiewał jej włosy. Pewnego razu rodzina zapytała się, co chce dostać na wyznaczające kres pewnej epoki urodziny, powiedziała, że rower. Zmobilizowani najbliżsi złożyli się i mimo przeszkód, dziewczyna kupiła wreszcie wymarzony bicykl. Ma aluminiową ramę, koszyk, przerzutki i dynamo w piaście (cokolwiek to znaczy). Dawno temu dziewczynka oglądała miniserial produkcji francuskiej, Błękitny rower. Jej maszyna nie mogła być w innym kolorze. I znów panienka (no teraz to już przesadziłam!) kręci kilometry i czuje wiatr we włosach. Za sobą ma też pierwsze muchy w zębach. I czuje się lepiej i lepiej wygląda. Z tej bajki morał taki mamy - by być szczęśliwszym, na rower wsiadamy!
Rower bardzo fajny, myślę, że ja swoim bym Ciebie nie dogoniła! Już teraz wiem skąd pomysł na błękitny rower :)
OdpowiedzUsuńOpowieśc bardzo fajna tym bardziej, że z fajnym morałem panienko :))))
buziaki
Popieram rower jest cudowną sprawą, można poczuć wiatr we włosach i wolność;)
OdpowiedzUsuńKochanie, piękna opowieść :) Od razu przypomniało mi się jak będąc nastolatką podczas wakacji u cioci na wsi, chciałam jako Miastowa i Letniczka zaszpanować i puściłam kierownicę obiema rękami. Żwir miałam wszędzie !!!! Wstyd się przyznać, że bardzo rzadko jeżdzę, a mam w moim mieście taaakie ścieżki, że hej. Po prostu nie lubię jazdy po ulicach. Dzięki Tobie nabrałam chęci na zapakowanie roweru do kokpitu i rakieta za miastem!
OdpowiedzUsuńWspaniała historia:))) aż żal, że takie szczęście mnie omija;)
OdpowiedzUsuńCo Wy z tymi rowerami!:))))) Ja też bym pojeżdziła!W dzieciństwie również dużo jeździłam,podobnie jak bohaterka opowiadania,ale nie musiałam,tylko chciałam:)
OdpowiedzUsuńale masz cudny rower!
OdpowiedzUsuńa ja Ci powiem że ten pojazd nie jest dla mnie kompletnie :P bo... boję się jeździć po ulicy, mam wrażenie że mnie zaraz jakies auto potrąci i przetrąci :D
Świetny post i śliczny rower :) ja tez mam nadzieję,że w tym roku się doczekam nowego rowerku i że będzie okazja pojeździć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńno cudny rower i cudna opowieść masz dar dziewczyno , mój jest na razie w sferze marzeń ;p
OdpowiedzUsuńAleż mnie rozbawiłaś tą historią:) świetnie piszesz, no i masz świetny rower!
OdpowiedzUsuńPrzypomina mi się moje dzieciństwo, miałam bardzo podobne do Twojego;)
Jeżdżę autem, dużo, jakiś czas temu mieliśmy wypadek na autostradzie. Auto do kasacji, my żyjemy! Dla mnie cud! Zostałam bez auta, musiałam odkurzyć swój rower. Dobry mąż kupił żonie nowe auto, ale stoi, bo ja wszędzie jeżdżę rowerem!;) Jest super! Pozdrawiam:))))
też bardzo lubię jeździć na rowerku w piękną pogodę wiec doskonale rozumiem entuzjazm - pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńPiękny ten Twój rower :)
OdpowiedzUsuń