Pierwszy pochmurny dzień od
bardzo dawna. Nastała chwila wytchnienia! Ktoś mógłby się martwić, ba! złościć –
oto wyczekiwane od dawna wakacje, a pogoda nagle się zepsuła. Ale – wiecie to
dobrze – ja nie należę do osób, które martwią się z powodu deszczu, lub w obliczu
mżawki i mgły załamują ręce.
Do dworku Saraswati trafiliśmy
dzień wcześniej, w czwartkowe popołudnie. Podczas gdy w centrum kraju żar lał
się z nieba, tu, w niewielkiej miejscowości Pobiedna było przyjemne 26 stopni. Jeszcze
nie przekroczyłam progu tego wspaniałego domu, jeszcze nie zobaczyłam go w
pełnej krasie, a on już roztoczył nade mną swój czar, magię odurzającą jak
kieliszek burgunda.
Znacie takie domy, wiecie jak
pachną, jak ten zapach miesza w głowie… „Śniło mi się tej nocy, że znowu byłam
w Manderley”.
Do Saraswati wchodzi się przez
śliczny ganek. Okratowane okna i kwiaty na nich przywodzą na myśl sielskie
angielskie „cottage”.
W hallu urzekają okalające całe
pomieszczenie schody i balkon, z którego wchodzi się „na pokoje”. Naprzeciwko
cudnej recepcji stoi ławka – dzieło sztuki kowalskiej. Dalej salon z kominkiem
i mozaiką nad nim. Na mozaice otulona w szal kobieta rozmyśla o rzeczach tylko
sobie wiadomych. Na prawo, poprzez rozsuwane drzwi wchodzi się do kolejnego
saloniku i jeszcze dalej, do przeszklonej wieżyczki. Czyżby ogród zimowy? Nie,
chyba jednak bawialnia, a w niej zabytkowy konik, choć nie z drzewa i nie na
biegunach.
Przez szklane drzwi wychodzę do
ogrodu. Jak tu cudownie chłodno! Biegam jak szalona z aparatem i staram się
uwiecznić jak najwięcej szczegółów, zatrzymać na chwilę czas.
W pokoju mamy wielkie łoże, meble
przywodzące na myśl alkowę mojej babci i… Internet, bez którego nie możemy się
niestety obejść.
Wieczorem, po pysznej kolacji
zjedzonej w niepozornej restauracji na rynku w czeskim Nowym Mieście siadam na
kanapie w salonie popijając chilijskie wino. Noc przychodzi w towarzystwie
deszczu. Nie wiem, czy to jego szum za oknem, czy wino sprawiło, że zasnęłam. „Śniło
mi się tej nocy, że znowu byłam w Manderley”. Do salonu wchodzi mężczyzna,
którego dostrzegam spod zaspanych, półprzymkniętych powiek. Ma na sobie szary,
idealnie skrojony garnitur. Do Jamesa Bonda brakuje mu tylko jakichś dziesięciu
centymetrów. Siada obok mnie i przewierca na wskroś wzrokiem. W mroku nie widzę
koloru jego oczu. Sięga do kieszeni po papierosa. Na chwilę, w blasku zapałki
dostrzegam mocno zarysowaną szczękę, zmarszczki wokół (zielonych?) oczu i
kilkudniowy zarost. Mężczyzna patrzy na mnie milcząc. Papieros żarzy się w
ciemności. Powietrze gęstnieje od tytoniowego dymu o zapachu wanilii. Atmosfera
w salonie staje się duszna, wręcz namacalna. Głos więźnie mi w gardle, a po
plecach przechodzą dreszcze. Czy to możliwe, by można poczuć, że ktoś dotyka
nas wzrokiem? Zrobiło się zupełnie ciemno i widzę tylko zarys nocnego gościa
oraz jarzący się raz po raz mocniej czubek papierosa. Z wysiłkiem wciągam
powietrze przesiąknięte słodką wanilią. Na policzku czuję mrowienie, zupełnie
jakby mężczyzna zbliżył do niego dłoń. Gdzieś w głębi domu rozległo się
metaliczne bicie zegara – dźwięk przerażający sam w sobie. Wyrwana z tego
hipnotycznego stanu usłyszałam przybierający na sile deszcz. Oślepiający blask błyskawicy
wdarł się do domu przez wielkie okna. Na kanapie obok nikogo nie było! Grzmot
podziałał na mnie jak wystrzał z pistoletu na sprintera. W mgnieniu oka
znalazłam się na korytarzu i na złamanie karku biegłam po schodach. Usain Bolt
mógłby mi pozazdrościć czasu, w jakim znalazłam się w pokoju. Serce wali mi jak
młotem, nie wiem, czy z wysiłku, czy ze strachu. Tymczasem Michał i Łucja śpią
spokojnym snem i nawet moje gwałtowne wtargnięcie ich nie zbudziło, nie mówiąc
już o burzy, która zaczynała dopiero szaleć za oknem. Zazdroszcząc im położyłam
się w wielkim łożu i naciągnęłam kołdrę po same uszy. Do rana nie zmrużyłam oka.
Kiedy o ósmej schodzimy na śniadanie do salonu, mąż pociąga nosem i szepcze mi
do ucha: „wydawało mi się, że tu nie można palić…”
Od pewnego momentu to czysta fikcja
literacka, ale na drugi dzień po przybyciu do Saraswati po prostu nie mogłam
się oprzeć pokusie, by coś napisać. Mężczyzna ze snu być może jest wynikiem
tego, że wcześniej oglądaliśmy z Michałem ”Skyfall”, chilijskie wina naprawdę są
serwowane w barze, ale niestety nie miałam okazji ich spróbować, natomiast w
nocy faktycznie była burza, a w hallu przy recepcji wisi zegar, którego bicie
może co wrażliwszych przyprawić o zawał serca, lub choćby – jak mnie – o bezsenność.
Sami widzicie – klimat tego miejsca działa jak narkotyk, jak magnes dla
artystycznych dusz, której posiadaczką niewątpliwie jestem (stopień artyzmu
jest mocno dyskusyjny). Pewne jest, że dworek Saraswati jest miejscem magicznym
i wszystkim Wam polecam go na wakacje, czy nawet tylko na weekend. Zwłaszcza,
że w piwnicach znajduje się sauna, siłownia i inne atrakcje służące czysto
sybaryckim, ale jakże ludzkim potrzebom. W dodatku przemiła pani Beata raczy
nie tylko pysznym śniadaniem, ale też ciekawymi anegdotami na temat samego dworku,
jak i okolicznych atrakcji. Żałuję, że nie mogliśmy zostać tam dłużej. Na pewno
będę namawiać Michała, żebyśmy tam wrócili, choć nie mamy w zwyczaju wypoczywać
dwa razy w tym samym miejscu.
O reszcie miejsc, które zwiedziliśmy
w ciągu tych kilku dni napiszę Wam następnym razem. Postaram się, żeby było
krócej :D
Cudne miejsce i świetnie napisany post , lubię Ciebie czytać ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ag
Kobieta renesansu - pisze, szyje, ozdabia, przeciera, wierci. przepraszam,ale wiem, że z pewnością pominęłam przynajmniej 100 twoich umiejętności. jak cudownie znac takich kreatywnych ludzi. gdy zaczęłam czytać posta przeniosłaś mnie winny świat opisując to piekne miejsce, ale gdy zaczęłam tworzyc fikcje literacką to przez chwile nie wiedziałam czy to fikcja czy dzieje sie naprawdę. niewykłe opowiadanie, uwielbiam Cie czytać!
OdpowiedzUsuńpiękne miejsce
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ale piękne!
OdpowiedzUsuńZwiedzaj, zwiedzaj, ale o biernym odpoczynku też pamiętaj:)))Wakacje masz przecież:))
OdpowiedzUsuńTak mi się marzą takie stare okiennice....
Wspaniała relacja,jakbyś nas wszystkie tam zaprosiła! Wypoczywajcie!Buziaki*
OdpowiedzUsuńcudnie tam jest!:)
OdpowiedzUsuńWspaniale piszesz! powinnaś to robić częściej - normalnie czytałam z dreszczykiem :)...hi..hi...
OdpowiedzUsuńmiłego dnia :)
Przez chwilę byłam tam z Tobą. Piękne zdjęcia i świetny teks:)
OdpowiedzUsuńMiłego wypoczynku:)
pozdrawiam
No, no trzymałaś mnie w napięciu! Super opis!
OdpowiedzUsuńA miejsce magiczne, fakt, zaraz zajrzę gdzie to jest .
Uściski!