Pokazywanie postów oznaczonych etykietą retro gospodyni. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą retro gospodyni. Pokaż wszystkie posty

środa, 28 stycznia 2015

Refleksje sprzed zaśnięcia


Na początku zaznaczę, że poniższy tekst to nie manifest. Nie chwalę mojej opinii jako jedynej słusznej. Odnoszę jednak wrażenie, że wiele młodych kobiet i matek myśli podobnie. Dlatego chciałam się z Wami podzielić pewną refleksją. Muszę też zaznaczyć, że to tylko około-północny zlepek myśli.

Zdjęcie sprzed 5 lat. W tym roku pogoda raczej marcowa.

 Kilka dni temu nie mogłam spać. Czuwałam przy chorym dziecku. Kiedy poczułam jej rączkę na twarzy naszła mnie pewna myśl.  Zdziadziałam. Czy to możliwe żeby  największym szczęściem stał się dla mnie dotyk dziecięcej rączki? Jeśli to oznacza zdziadzienie to owszem, zdziadziałam! Ale czy naprawdę? Co dziś oznacza czerpanie przyjemności i życiowej satysfakcji z bycia matką i żoną? Czy na pewno jestem kurą domową? Wydaje mi się, że minęły czasy równouprawnienia  za wszelką cenę, tego feministycznego bełkotu o kobietach na traktorach. Dziś kobieta może cieszyć się z tego że jest kobietą i nie przejmować się brakiem jąder chociażby. Choć znam takie dziewczyny którym niejeden pan mógłby pozazdrościć jaj. A i brak równowagi w wynagrodzeniach razi. Brzydzi mnie jednak polityczna  poprawność, kiedy za drzwiami i tak panuje mobbing i szowinizm. Ale wracając do tematu. Dziś wraca moda na bycie panią domu. Choć może nie na perfekcyjną. Wreszcie mamy prawo mówić o tym, że nie jesteśmy idealne, że nie każda  z nas umie i lubi gotować, że nie wszystkie od razu kochamy swoje dzieci. Znam i takie przypadki.  Ale ja się właśnie odnalazłam. Lubię robić mężowi obiad. Nie lubię mu pasować koszul ale denerwuje mnie jak chodzi w pogniecionych.  Trudno. Przeboleję i wyprasuję. Uwielbiam za to bawić się z nim i z Łucją, bo wtedy najbardziej i najmocniej czujemy się rodziną. Lubię mieć porządek. Nauczyłam się szybko i efektywnie sprzątać. Nie jestem idealna i jestem z tego dumna! Mam pracę, żeby zarabiać i pasję żeby się spełniać (bo coś musi dawać mi satysfakcję w sensie zawodowym). Mam dom i rodzinę by czuć się bezpiecznie. Zdumiało mnie ostatnio w kolejce do lekarza, że byłam jedyną matką. Dzieci przyszły albo z  babciami albo z tatusiami. Nawet nie chcę się zastanawiać nad przyczynami, bo to nie jest istotne. Sam fakt. Znam kobiety które wstydziły się bycia drugi raz w ciąży bo podobno ludzie patrzyli na nie jak na  przypadki  patologii. Że niby mieć więcej niż jedno dziecko, to coś co się zdarza na nizinach społecznych (WTF?!). W takich momentach zastanawiam się czy ja jestem normalna czy może wymyśliłam sobie ze jestem szczęśliwa? Znowu czuję dotyk małej rączki na twarzy. To nie sen. A jeśli kiedykolwiek był, to właśnie się spełnił. Jestem kobietą i matką. Nie jestem idealna. Jestem sobą! Mam prawo być zmęczona. Mam prawo być smutna. Mam prawo nie udawać, że jest w porządku kiedy nie jest (choć do tego akurat jestem przyzwyczajona, tak mnie nauczono). Mam prawo zrzucić maskę nałożoną przez społeczne normy. Przestałam przejmować się tym, co myślą o mnie inni. Nic nie muszę. Wszystko chcę! I wszystko mogę! 


wtorek, 25 lutego 2014

Miejsce w duszy


A może nie w duszy, tylko w głuszy? Wychowałam się w takim i co raz częściej wracam tam myślami i sercem. Tęskno mi za hipnotyzującym śpiewem ptaków, za szumem wiatru w kominie i za trzaskającym w piecu drewnem… Może to ten wiek, kiedy człowiek pragnie od życia czegoś więcej, niż 50m2 w bloku? A może to po prostu wpływ książek, które ostatnio czytałam? Pisałam już kiedyś, że uwielbiam szwedzkie kryminały. Jak tylko wpadło mi w oczy (a może uszy, nie pamiętam) nazwisko Asa Larson postanowiłam sięgnąć po jej książki. Wpadłam, zakochałam się, rozpłynęłam w świecie wyimaginowanych podróży na północ Szwecji! Bardzo podoba mi się sposób narracji – urywany, pełen retrospekcji, kształtujący szeroki obraz bohaterów. Akcja powieści rozgrywa się w Kirunie, mieście na północy Szwecji oraz w okolicach. Większość ludzi żyje tam ciągle w zgodzie z naturą i jej rytmem. Ogólnie pojęta kultura zachodu miesza się tam z kulturą rdzennej lapońskiej ludności – Samów. W wystroju wnętrz dominują gałgankowe dywaniki utkane własnoręcznie przez panie domu i chyba każdy ma u siebie saunę, jakże inną od tych, do widoku których my jesteśmy przyzwyczajeni. Losy bohaterki, młodej i zdolnej prawniczki, schodzą czasami na dalszy plan. Po przeczytaniu dwóch części przestałam się nawet usilnie zastanawiać kto zabił, bo zakończenie i tak okazywało się zaskakujące. Bo przecież nie sztuka podejrzewać każdego, a potem powiedzieć, no tak, wiedziałam, że to on. Po prostu wolałam się skupić na opisach lasów i jezior, zorzy polarnej, czy tradycyjnej szwedzkiej kuchni. Bo czy nie chcielibyście spróbować zrzynków z renifera, brusznicy, czy kiszki norlandzkiej (cokolwiek u licha to jest!)… Powzięłam też poważny zamiar – tego lata nazbieram całe mnóstwo czerwonych borówek i zrobię z nich przetwory. Koniecznie muszę spróbować podać z nimi mięso i drożdżówki. I tak sobie myślę, czy nie cudownie byłoby te konfitury robić we własnym, drewnianym domku, pomalowanym na bordowo, z białymi okiennicami, na opalanej drewnem kuchni? Czy nie cudownie by było zasypiać, choćby w weekendy, słuchając ciszy za oknem, no, ewentualnie pohukiwań sowy? Trzymajcie za nas kciuki! Może nam się uda spełnić to spontaniczne i targające duszą marzenie!
(wszystkie zdjęcia przedstawiają okolice mojego rodzinnego domu).
















środa, 18 kwietnia 2012

O zimnych nóżkach małych cielaczków i wegetariańskich gołąbkach słów kilka


W cyklu „retro gospodyni” pozostajemy w klimatach dość obrzydliwych. Tak się może zdać na początek, bo dziś nóżki cielęce…

Nóżki cielęce bardzo pedantycznie oczyścić, potem zagotować. Wodę odlać, wypłukać, a świeżą nastawić i już na dobre gotować z włoszczyzną i zielem angielskim, bobkowemi liśćmi, pieprzem i cebulą. Można dołożyć kawałek łoju. Rosół z tego należy zszumować, poczem gotować cztery godziny, t. j. aż mięso na nóżkach będzie zupełnie miękkie. Poczem ułożyć nóżki na desce, odłączyć i zmieszać z sosem sklarowanym białkami. Formę blaszaną zwilżyć wodą zimną i wlać w nią tę całą masę i odstawić na zimno. Gdy ostygnie wyjąć ją z formy, podać do nich ocet i oliwę. Smaczniejsza jest galaretka, gdy się do czterech nóżek cielęcych doda dwie wieprzowe i razem ugotuje.
„Uniwersalna książka kucharska” (wyd. Kurpisz S.A., Poznań 2003), s. 72.

Obiadki, które proponuje nam „Uniwersalna książka kucharska" na 18 kwietnia to:
Pomidorowa zupa z ryżem. Gulasz z kartoflami. Baranina pieczona z kwaszoną kapustą. Legumina z powidłami. Krupnik z perłówką. Ryż w kapuścianych liściach. Jabłka smażone cieście.
Tamże, s. 283.

Myślicie, że ten ryż w kapuścianych liściach, to mogą być wegetariańskie gołąbki? Mi na to wygląda. A co do legumin, to w następnych odcinkach z serii postaram się odszyfrować tą, skądinąd ciągutkową nazwę. 

Pozdrawiam wszystkich odwiedzających, komentujących to nawet po dwakroć i serdecznie dziękuję za Wasze miłe memu sercu opinie pod postem o kuchni. Bywajcie zacne Dziewoje!

wtorek, 6 marca 2012

Pawie, czyli co jadała szlachta

Dziś w cyklu „retro gospodyni” przepis na pawia. Ja generalnie jedząc tego dostojnego ptaka miałabym na myśli pawia innego rodzaju, ale co tam. W końcu, jak można było jeść przepiórcze języczki w galarecie, to dlaczegóż by nie pawia? Tak zupełnie przy okazji.  



Pawica ma mięso białe i delikatne, jak indyczka. Po zabiciu powinny wisieć przez kilka dni jak indyczki. Gdy skruszały, nadziewa się je i piecze w piecyku na maśle, ciągle je polewając masłem. Można je naszpikować drobno pokrajaną w paski młodą słoninką.
„Uniwersalna książka kucharska” (wyd. Kurpisz S.A., Poznań 2003), s. 95.

A oto, co nasz „Poradnik kucharski” proponuje na obiad 6 marca:
Sandacz smażony. Rosół z kluseczkami. Sztuka mięsa z sosem kaparowym. Kremik ponczowy. Rosół z kaszką. Sztuka mięsa. Potrawka z cielęciny z kartoflami.
Tamże, s. 279.

Tyle o kulinariach. Jutro powracam z jajeczkami.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Flaki faszerowane, czyli jak schudnąć bez diety

W nowym tygodniu witam Was kolejnym z cyklu „retro gospodyni” przepisem. Tym razem w roli głównej krowa, he-hem, wołowina w sensie.



Świeże tłuste flaki wołowe dobrze wyczyścić, starannie wygotować i wyszumować, poczem wyjąwszy obmyć jeszcze raz, w czystej wodzie. Zrobić farsz z ciasta przyrządzonego jak na pulpety, flaki w całym kawale rozciągnąć na stole, nasmarować dość grubo tym farszem, zwinąć je potem w rurkę, okręcić cienkim szpagatem, końce związać, żeby farsz się nie wysunął, nalać tęgim rosołem, osobno z mięsa wołowego zwyczajnym sposobem ugotowanym, a skoro się dobrze flaki z tym mięsem ugotują, wsypać korzeni, jako to: pieprzu, angielskiego ziela, liścia bobkowego, muszkatołowego kwiatu, sos zaprawić jak wyżej, zagotować flaki, wyjąć je, pokrajać w plastry, posypać siekaną zieloną pietruszką, oblać sosem i podać.
„Uniwersalna książka kucharska” (wyd. Kurpisz S.A., Poznań 2003), s. 62.

Przepraszam, że takie wybieram przepisy, ale po prostu nie mogę się oprzeć. Mam nadzieję, że nikogo o rozstrój żołądka nie przyprawiam… Chociaż myślę, że jakby nam serwowano takie obiady, to żadne diety-cud nie byłyby nam potrzebne.

Dania polecane na obiad w dniu dzisiejszym to:
Rosół z pulpetami. Sztuka mięsa z kwaszoną kapustą. Marchew obłożona grzankami. Perliczki z koprem. Krem śmietankowy z biszkoptami. Zupa rybna z kartoflami. Lin z sardelami. Kompot ze śliwek. (tamże, s. 276)


Miłego tygodnia!

czwartek, 5 stycznia 2012

Budyń z baraniej wątróbki, czyli jak to ugryźć?

Parafrazując Dextera – „today is the day”. Wybaczcie, ale właśnie obejrzałam trzeci sezon tego niesamowitego serialu i jakoś mnie tak naszło… 



A więc dziś jest dzień, w którym zacznę dodawać porady i przepisy naszych babć. Ten poniżej znalazłam w Uniwersalnej książce kucharskiej (wyd. Kurpisz S.A., Poznań 2003), którą podarowała mi moja polonistka i wychowawczyni z liceum, Pani Basia. Jest to reprint, a pełny tytuł brzmi: Książka Kucharska, czyli Poradnik Kucharski. Wybór najpraktyczniejszych i niezbędnych przepisów różnych potraw oraz pieczenia ciast i sporządzania soków i legumin. Po prostu rewelacja :D
Zacznę od potrawy, którą przybliżyłam w tytule posta, a mianowicie od budyniu z baraniej wątróbki (pisownia oryginalna).

Baranią wątróbkę wraz z płucami obgotować wraz z cebulą i włoszczyzną, potem zcedzić, posiekać drobno, dodać drobnej kaszki gryczanej, mąki trochę, trochę frytury, trzy jajka mocno rozbite, soli, pieprzu, pół kwaterki kwaśniej śmietany i wszystko dobrze wymieszać. Rondel dobrze podsmarować, podsypać bułką tartą z wierzchu obłożyć naleśnikiem i wstawić w piec na duży ogień. (tamże, s. 78).

Prawda, że brzmi pysznie? Zwłaszcza te płuca. Pewnie to one nadają potrawie budyniowy charakter :D 

A na dodatek rarytasik! Książka zawiera rozdział „Dyspozycya obiadów na cały rok”. Pod datą 5 stycznia są takie oto potrawy:

(…) Zupa rybna z kluseczkami. Karp gotowany z cebulą po żydowsku. Pieczeń z rożna z surową kwaszoną kapustą. Legumina orzechowa. Zupa grzybowa z kluseczkami. Sandacz z jajkiem. Legumina z bułeczki z powidłami. (tamże, s. 273).

Tak sobie myślę, że nie chciałabym Was zamęczać tymi przepisami i poradami, więc może przyjmę jakiś schemat. Np. jeden babciny post w miesiącu z przepisem i jeden z poradą? W końcu to blog o rękodziele, a nie o tym, jak być perfekcyjną panią domu… Bo do takiej to mi bardzo daleko, tak samo jak do pouczania kogokolwiek. No, ale budyń z barana, mmm, tym przecież musiałam się z Wami podzielić :D 

wtorek, 3 stycznia 2012

Plany, coca-cola i super zabawa

Witam wszystkich w Nowym Roku i od razu dziękuję za wszystkie życzenia! Bardzo mi było miło je wszystkie czytać :) Tak jak obiecałam, choć z małym poślizgiem, zaczynam od planów na nadchodzące miesiące. Planów blogowych oczywiście. Wiele z nas kocha do szaleństwa styl retro, vintage, shabby, czy jak to tam jeszcze nazwiemy – po prostu uwielbiamy to, co lata świetności ma już za sobą. Przeglądając ostatnio domowe zasoby książkowe (i kalendarzowe) znalazłam kilka książek, które nasunęły mi na myśl fajną rzecz, a mianowicie zamieszczanie postów z poradami i przepisami naszych mam i babć. Wiecie, takie przepisy w stylu „weź kopę jaj”, albo cudowny sposób na pozbycie się plam z wina. Nie mówię, że od razu zmienię profil bloga, ale czasami coś tam mogłabym wrzucić z tych super książeczek. 


Jeśli nie po to, żeby coś wykorzystać, to chociażby po to, żeby się pośmiać. Nasze poprzedniczki-gospodynie miały dużo mniejsze pole manewru jeśli chodzi o dostępność różnych składników, nie mówiąc o detergentach, a radziły sobie świetnie. Dziś nie każda z nas ma w rodzinie kogoś takiego, kto te wszystkie kobiece mądrości by przekazał, więc może i komuś cosik z tego, co tu wypocę się przyda… Co o tym myślicie?

Druga sprawa, którą chciałabym się z Wami dziś podzielić, to moja wymarzona skrzyneczka, a raczej wymarzony motyw na niej – logo coca-coli.


Dorwałam ci to przed świętami załadowane mandarynkami i od razu dostrzegłam potencjał. Trzeba było tylko zjeść owoce, przetrzeć, przemalować, zrobić transfer i gotowe! Na dodatek zawieszka z wieczka puszki i już w ogóle siedzę i wzdycham do tej piękności, która pomieści przydasiowe ściereczki walające się do tej pory po kaloryferze.



Zawieszkę, tu muszę się pochwalić, zrobił mój kochany Misio, tzn. wyciął z puszki. Mam też blaszane logo i musze je przyczepić z drugiej strony, ale to może, jak będę miała więcej sił, bo teraz troszkę podupadłam na zdrowiu i czeka mnie w najbliższych dwóch dniach szereg badań i wizyt w lekarskim przybytku… Ale przecież nie o tym chciałam pisać!

Za to chciałabym także podzielić się z Wami większa ilością informacji i zdjęć mojego mieszkanka, pokazać, jak mi się udało na 50m kw. Zmieścić salon, jadalnię, biblioteczkę, pracownię i wiele innych, przydatnych kącików. Może pokuszę się o stworzenie jakiegoś planu/projektu. W końcu tak lubię wszystko mierzyć :D

A teraz ostatnia rzecz na dzisiaj, konkursik, w którym wzięłam udział u Witchqueen. Zasady poniżej, a do wygrania zestaw, w skład którego na pewno będą wchodzić wykonane przeze mnie  zakładka i kolczyki, a co jeszcze, to na razie mam plany, ale nie wiem, ile z nich zdołam wcielić w życie, będzie więc niespodziewajka. Oto i zasady:


1) Musisz posiadać blog.

2) Pierwsze 3 osoby, które umieszczą pod tym wpisem komentarz, w którym zgłoszą chęć wzięcia udziału w zabawie, otrzymają ode mnie mały ręcznie robiony upominek, który wyślę w ciągu 365 dni.

3) Osoba zgłaszająca się organizuje taką samą zabawę u siebie i daje szansę trzem osobom na prezent wykonany przez siebie.

4) Każdy blogowicz może 3 razy uczestniczyć w takiej zabawie.

Pozdrawiam Was cieplutko i do zobaczenia wkrótce!