Postanowiłam sobie, że w tym roku będę czytać więcej
książek. 6 już przeczytałam. Dwie
aktualnie czytam. Myślę, że przy moim trybie pracy i życia to dobry wynik. Sami
dobrze wiecie, że zdarza się nam czytać książki lepsze i gorsze. Do niektórych
wstyd się przyznać. Że nie wspomnę, że wstydzić powinni się autorzy, że coś takiego popełnili. Ale
cóż, jest popyt, jest i podaż.
Wśród tych sześciu książek przeczytanych w tym
roku jest jeden taki gniot. Ale jest i jedna z ważniejszych książek, jakie w
życiu przeczytałam. Lekturę tą pożyczyła mi koleżanka. Oczywiście tematyka mnie
zainteresowała, choć to zupełnie coś
innego, niż książki, które czytałam do tej pory. To „Jeden z nas. Opowieść o Norwegii” Asne Seierstad. Głównym bohaterem, czy też
antybohaterem tej wstrząsającej pozycji jest Anders Behring Breivik, morderca z
Utoi. Autorka to natomiast dziennikarka, którą poproszono o napisanie artykułu,
najpierw o masakrze z 22 lipca 2011 roku, a następnie relacji z procesu ABB.
Obecność na Sali sądowej podczas trwającego 10 tygodni osądu wstrząsnęła nią do tego stopnia, że postanowiła
opowiedzieć tą historię od początku, w
bardzo szerokim kontekście kulturowo-politycznym.
Pierwsze strony to opis kilku
minut z feralnego popołudnia na młodzieżowym zjeździe Partii Pracy. Dalej
poznajemy małego Andersa – dziecko samotne, zdezorientowane, mające
niezrównoważoną matkę, wychowujące się bez ojca, z czasem lubiące się znęcać
nad słabszymi. Czyż nie w podobny sposób opisywani są seryjni zabójcy? Dorastał
osadzony w typowej społeczności wielkiego miasta – Oslo. Ciągle próbował
dopasować się do jakiejś grupy, był pedantyczny, starał się być we wszystkim
najlepszy. Ale rozrośnięte ego prawie nigdy nie szło w parze z umiejętnościami,
przede wszystkim tymi społecznymi. Nie
uważam jednak, że to tylko geny i złe wychowanie, to także wpływ środowisk, odrzucenie,
z jakim się ciągle spotykał, doprowadziły do tego, kim się stał.
Równocześnie z
Breivikiem poznajemy ambitnego, zdolnego i przystojnego chłopaka – Simona oraz
jego przyjaciół, Andersa i Vilijara. Poznajemy też historię rodziny uchodźców,
Bano, Larę, ich brata i ich rodziców. Losy ich wszystkich splotły się tamtego
lipcowego popołudnia. Może to celowe granie na emocjach – choć wydaje mi się,
że książka jest niezwykle, jak na okoliczności, obiektywna, ale przez te ponad
500 stron czytelnik może pokochać opisywanych młodych ludzi i jednocześnie znienawidzić
Breivika i jego matkę. Tak, jako matka uważam, że Venche nie pozostała bez
winy.
Jak to się stało, że multikulturowa Norwegia stała się świadkiem takiej
tragedii? Jak to się stało, że ABB mógł przygotować tak niszczycielski plan i
nikt niczego nie zauważył? Jak to się stało, że akcja policji była tak
nieskoordynowana, tak pełna błędów, pomyłek i nieszczęśliwych zbiegów
okoliczności? Czy Norwegowie faktycznie byli tak naiwni? Dlaczego, pomimo
zgłoszeń podejrzanego tuż po wybuchu w Oslo nie zamknięto dróg, zlekceważono
procedury? Czy można było zapobiec tej tragedii? Dlaczego policja nie poniosła
konsekwencji? Wiedzieliście, że Breivik dwa razy dzwonił z wyspy, że chce się
poddać? Wobec bezczynności służb zabił jeszcze ponad 30 osób.
Zdarza mi się
płakać na filmach, czytając też nieraz poleci mi kilka łez. Ale wczoraj
dosłownie nie mogłam się powstrzymać, tekst rozmazywał mi się przed oczami.
Może to przez świadomość, że to wszystko stało się naprawdę. Może to dlatego,
że obok bawiła się Łucja, a ja nie wyobrażam sobie jej stracić. Musiałam co
chwila zostawiać lekturę. O samym procesie czytałam już po tym, jak Łucja
poszła spać. Musiałam zrobić sobie mocnego drinka, żeby przez to przebrnąć.
Złość mnie ogarnia na samą myśl o tym, jak Norwegowie traktowali tego potwora,
jacy są pełni zrozumienia i kurtuazji nawet w obliczu mordercy. Skończyłam późno w nocy i od razu przypomniała
mi się kontrowersyjna reklama jednego z niemieckich koncernów samochodowych o
małym Hitlerze… A zaraz potem nasunęła mi się refleksja, żebyśmy dawali naszym
dzieciom jak najwięcej miłości, żeby nigdy nie czuły się odrzucone, żebyśmy nie
przenosili na nie naszych małych i dużych paranoi i ambicji, żeby mogły żyć
swoim własnym życiem.
Nad całą wyspą rozbrzmiewały przeróżne dźwięki. Początek jakiejś symfonii, piosenka Biebera, melodia z Rodziny Soprano albo po prostu standardowe dzwonki. Wiele telefonów było wyciszonych, bo ich właściciele próbowali się ukrywać i nie chcieli, żeby dźwięk ich zdradził. Te aparaty tylko świeciły w ciemności. Niektóre pod kocem, w jakiejś kieszeni, w zesztywniałej dłoni. Tych telefonów miał nikt nigdy nie odebrać. Jedynie wyznaczeni do czuwania przy zmarłych słyszeli melodyjki i widzieli rozjaśniające się raz po raz ekrany. Mama Mama Mama Mama. (A. Seierstad, Jeden z nas. Opowieść o Norwegii, s.382)
Nad całą wyspą rozbrzmiewały przeróżne dźwięki. Początek jakiejś symfonii, piosenka Biebera, melodia z Rodziny Soprano albo po prostu standardowe dzwonki. Wiele telefonów było wyciszonych, bo ich właściciele próbowali się ukrywać i nie chcieli, żeby dźwięk ich zdradził. Te aparaty tylko świeciły w ciemności. Niektóre pod kocem, w jakiejś kieszeni, w zesztywniałej dłoni. Tych telefonów miał nikt nigdy nie odebrać. Jedynie wyznaczeni do czuwania przy zmarłych słyszeli melodyjki i widzieli rozjaśniające się raz po raz ekrany. Mama Mama Mama Mama. (A. Seierstad, Jeden z nas. Opowieść o Norwegii, s.382)
„Jeden z nas” to książka nie tylko o żmii, którą Norwegia
wychowała na własnej piersi, to opowieść o tych wszystkich 77 ofiarach, które
też były jednymi z nich. Z nas, bo ta tragedia mogła się wydarzyć
wszędzie.
Książka ta jest dla mnie tym
bardziej wstrząsająca, że rok temu byliśmy w Norwegii. Zderzenie społeczeństwa
opisanego w książce z tym, co sami widzieliśmy, jest zdumiewające. Zdałam sobie
sprawę, że miałam typowe objawy zakochania w tym kraju – widziałam jedynie
zalety, żadnych wad. Z chęcią pojechałabym tam jeszcze raz, na dłużej, do
większego miasta, by poznać nie tylko walory turystyczne, ale przede wszystkim
ludzi. Bo naród jest tym, co stanowi o potędze kraju. A naród postawiony wobec
tragedii staje się jeszcze silniejszy. Nie interesuje mnie polityka, że to był
zjazd partii lewicowej, że Breivik reprezentuje skrajny konserwatyzm. To nie o
politykę chodzi, tylko o ludzi – młodych, chcących coś zmienić. Może właśnie w
swoim ostatnim dniu, oddając życie, coś zmienili… Bardzo chcę wierzyć w to, że
ich śmierć nie poszła na marne. Jeśli chcecie zrozumieć, co się wtedy
wydarzyło, jeśli chcecie spróbować dowiedzieć się dlaczego, jeśli macie mocne
nerwy, to polecam Wam tą książkę.