Dziś rzecz będzie o bardzo
aromatycznych mydełkach! Pewnego dnia, jakieś dwa tygodnie temu, kiedy Łucja
smacznie spała, do głowy wpadł mi pomysł. Wyszukałam więc w Internecie przepis,
a raczej przepisy, bo co jeden, to inny i przystąpiłam do dzieła. Korzystałam m.in.
z receptur zamieszczonych
na blogu ZapachWspomnień i w cafe art (tu muszę się przyznać - pomysł bezwstydnie skopiowałam).
Na pierwszy ogień poszły mydełka
kawowo-pomarańczowe. Namęczyłam się z rozpuszczeniem szarego mydła co nie
miara! Normalnie topiło się chyba ze trzy godziny! Wiedziałam już, że przy
następnych muszę zetrzeć mydło na drobnych oczkach. Dwa dni później zrobiłam
już dwa następne „zapachy” – lawendowo-waniliowy i cynamonowo-miodowy.
Ale do rzeczy. Oto, co
wykorzystałam:
NARZĘDZIA:
2 garnki – duży i mały, do
kąpieli wodnej
Tarka
Miseczka
Waga
Foremki (ja wykorzystałam małe
pojemniczki na sosy, jakie zazwyczaj dołączają do pizzy)
Drewniana kratka do suszenia
BAZA:
80 g szarego mydła
3 łyżki wody
Łyżka oliwy
Mydło ścieramy na tarce, dodajemy
wodę i rozpuszczamy w kąpieli wodnej. Po rozpuszczeniu mydlanych płatków
dodajemy oliwę i składniki mające nadać aromat i kolor, czyli co tylko komu
wpadnie do głowy.
ZAPACHY:
Kawowo-pomarańczowy –
zamiast wody dodałam napar kawowy już na początku rozpuszczania. Potem jeszcze
łyżka kawy, której wcześniej użyłam do zrobienia naparu. Do tego olejek
pomarańczowy do ciasta – jakieś pół buteleczki.
Lawendowo-waniliowy –
Łyżeczka lawendy, pół buteleczki olejku waniliowego do ciasta, kawalątek laski
wanilii starty na najdrobniejszych oczkach. W tym mydełku dopuściłam się
oszukaństwa, zarówno jeśli chodzi o kolor, jak i zapach. Dodałam bowiem jeszcze
starte mydełko w kolorze niebieskim (zostawiam resztki mydła, które się do
końca nie „wymydlą”, no i traf chciał, że miałam jedno niebieskie). Żeby zapach
był bardziej lawendowy, dodałam łyżkę koncentratu do płukania Lenor. Tym samym
mydełko straciło na naturalności, ale za to jak pachnie!
Cynamonowo-miodowy – 2 łyżki
miodu, 2 łyżeczki cynamonu (czy ile kto lubi). Nie wiem, czy to przez miód, ale
to mydełko bardzo długo twardniało.
Składniki zapachowe dodajemy do
bazy i jeszcze chwilę gotujemy. Potem studzimy jakieś 15-20 min. Zanim włożyłam
mydełko do foremek było już tylko letnie i bardzo plastyczne – mogłam je
swobodnie ugniatać jak modelinę. Poporcjowałam je więc i włożyłam ubijając
równomiernie do wysmarowanych oliwą foremek. Poleżały tak z godzinkę. Po
wyjęciu lekko je zwilżyłam i wygładziłam palcem (zmydliłam) wszelkie
nierówności, czy uszkodzenia powstałe przy wyciąganiu z foremek). Potem
położyłam je na drewnianej kratce, dzięki czemu schły także od spodu.
Zdobienie:
Gotowe mydełka ozdobiłam owijając
skrawkami starej gazety, koronką, lnem i sznurkiem. Dodałam moją etykietę oraz
karteczkę, na której zapisałam nazwy mydełek i ich wagę. No i to wszystko.
Mydełka gotowe! Cieszą nie tylko zapachem, ale i wyglądem, a zapakowane w
celofan będą ślicznym prezentem.
Ostrzegam tylko co wrażliwszych,
że mydlane opary mogą powodować ból głowy i żołądka (tak było u mnie,
niestety).
Do zobaczenia! :D